Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Żonglacze
Fot. Piotr Dymus
Życie nie przestaje mnie zadziwiać. Kiedy już jestem pewien, że o bieganiu czytałem absolutnie wszystko i kolejny tekst jest tylko powieleniem innego – trafiam na temat, który zwala z nóg. Tym razem nokautujący cios wyszedł ze strony „New York Timesa”.
Właśnie Amerykanie wymyślili termin „joggle”, które to słowo jest połączeniem czasowników „jog” (biegać) i „juggle” (żonglować). A joggle? Biegać żonglując. Albo na odwrót. A „joggler” to chyba po polsku „żonglacz”?
To dopiero początek, bo takich, co biegają z czymś w ręku, mamy i my, a Janusz Chomontek przeszedł dystans maratonu podbijając przez cały czas piłkę nogami już w latach 80. Rzecz w tym, że Międzynarodowa Federacja Żonglerów nie tylko organizuje festiwal żonglerski, ale od końca ubiegłego stulecia także Światowe Mistrzostwa Żonglarzy. Dystanse: od 50 metrów do 5 kilometrów. Żonglować należy minimum dwoma przedmiotami, a jak któryś upadnie – trzeba zacząć od miejsca upadku. I podobno to tyle. Uczestnicy zawodów głównie używają trzech kul (spytajcie dlaczego), ale w użyciu bywało i pięć. Maczugi? Z rzadka. Noże? Organizator niechętnie je widzi, ale zabronić nie może.
Dość tego. Z Amerykanami nie wygramy – ich kreatywność i rozmach powalają. Choć gdy jeszcze raz przeczytałem tekst, znalazłem niszę dla Polaków – „żonglanie” przez płotki. W programie amerykańskich zawodów tego akurat nie ma. A my skoki przez płot mamy chyba w genach.
Marek Tronina, Żonglacze, Bieganie, grudzień 2012