Zuza, Rafał i Andrzej – trzy pokolenia przebiegły 9. PZU Półmaraton Warszawski
Przedstawiliśmy Wam ich przed Półmaratonem Warszawskim, który odbył się 30 marca. Każde z nich miało inne założenia na ten bieg. Każdy inaczej się przygotowywał. Dla każdego ten bieg miał inną wartość. Jakie są ich wrażenia po imprezie?
Kim są Zuza, Rafał i Andrzej? Przeczytaj tekst: Trzy historie, trzy spojrzenia – „nasi” Półmaratończycy Warszawscy.
Cała trójka pobiegła 9. PZU Półmaraton Warszawski w naszych koszulkach. Na mecie wypatrywaliśmy żółtych zawodników. Jak im poszło? Zuza debiutowała na tym dystansie. Zakładała czas ok. 1:50, skończyła w ok. godzinę i 55 minut. Rafał miał jeden cel: pobić swoją życiówkę, która wynosiła 1:33:49. Udało się poprawić ten wynik o ponad dwie minuty (1:31:11)! Dla pana Andrzeja ten bieg był tylko startem treningowym na drodze do większego celu – ORLEN Warsaw Marathon 13 kwietnia. Miał być czas ok. 2:10, ale skończyło się na – kolano nieco odmówiło posłuszeństwa.
Jak wrażenia po biegu?
Zuza Napiórkowska, lat 20:
Fot. Marta Szewczuk
„Kolka złapała mnie po obu stronach. Dobrze się czułam już tak od 10. kilometra. Wypiłam wtedy izotonik pierwszy raz i poczułam taki nagły przypływ mocy i już mi się biegło dobrze. Jestem zadowolona z siebie, na mecie poczułam euforię. Ten dystans bardziej mi odpowiada niż 10 km, bo jak dobiegłam do tego 10. kilometra, to pomyślałam: ojej, to już? Kiedyś jak biegałam 10 km, to było zupełnie inaczej. Ogólnie wolę dłużej, ale trochę wolniej”.
Rafał Krzycki, lat 37:
Fot. Marta Szewczuk
„Założenia zrealizowane w 100%. Miałem poprawić życiówkę sprzed miesiąca (Półmaraton Wiązowski – 1:33:49) i udało się przebiec ten dystans w 1:31:11. Pogoda była idealna. Start dość ciasny, pierwsze 2-3 km to ciągłe szukanie swojego miejsca i wyprzedzanie, przez to straciłem sporo czasu na początku. Przez pierwsze 5 km męczyła mnie lekka kolka, co jest dziwne, bo już dawno takie dolegliwości mnie nie spotykały, ale nie była tragiczna i dało się z nią biec dość szybko. Na 10. km zaplanowałem skorzystać z pierwszego żelu energetycznego, ale zagapiłem się i otwierałem go dopiero jak już miałem kubek z wodą w ręku. Niestety żel mi wypadł, więc musiałem się po niego cofnąć dwa kroki (całe szczęście za mną nikogo nie było). Kolejne żele brałem na następnych punktach odżywczych, ostatni w zasadzie nie był potrzebny, ale wolałem dmuchać na zimne. Na ostatnich 3 km znów wróciła kolka, ale mimo takiego dyskomfortu udało się zrobić mocny finisz, było tempo poniżej 3:30 min/km. Jeszcze nie analizowałem dokładnie zapisu trasy z zegarka, ale wydaje mi się, że kolejne odcinki 5-kilometrowe przebiegałem coraz szybciej. Zauważyłem pewną zależność odnośnie rozmów biegaczy na trasie i wygłupów: czym szybciej się biegnie, tym ta grupa jest cichsza 😉 Pamiętam bieg, gdy w tunelu wszyscy robili hałas, wtedy biegłem na czas rzędu 1:45 – 1:50, a tym razem panowała zupełna cisza…”
Andrzej Dymel, lat 62:
Fot. Marta Szewczuk
„Biegło mi się bardzo swobodnie i lekko, nie miałem żadnych kryzysów do Agrykoli, gdzie w połowie podbiegu odezwało się lewe kolano. Musiałem zwolnić, bo bałem się, że nie ukończę biegu. Ale wszystko zakończyło się dobrze. Nie biegłem na maksa, nie byłem w ogóle zmęczony po biegu. Ale to dobrze, bo już za dwa tygodnie maraton! Ogólnie bardzo fajna impreza i już jutro kolejny trening”.