fbpx

Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia

Wings For Life World Run [RELACJA]

Wings For Life World Run fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Relacja zwycięzcy biegu Wings For Life zorganizowanego w 34 miejscach na świecie tego samego dnia, o tej samej godzinie – 4 maja o 10:00 czasu UTC. Grzegorz Urbańczyk przebiegł 49 kilometrów i 80 metrów w 3 godz. 33 min i 5 s. Biegł ze średnim tempem 4:21 min/km. Zajął 79. miejsce na świecie.

Bieg Wings For Life dla każdego zakończył się na innym dystansie. Po jakimś czasie od startu za zawodnikami ruszyło powoli samochód-meta, który stopniowo zwiększał swoją prędkość. Każdy, kogo minął, musiał zakończyć swój bieg i zejść z trasy. Im szybciej ktoś biegł, tym więcej kilometrów udało mu się pokonać. Pieniądze zebrane podczas biegu w całości zostaną przekazane na badania nad rdzeniem kręgowym.

„Niebezpiecznie wychodzić za własny próg, (…) trafisz na gościniec i jeśli nie powstrzymasz swoich nóg, ani się spostrzeżesz, kiedy cię poniosą” – „Władca Pierścieni” J.R.R. Tolkien

Tak też było ze mną. Wstając rano i jedząc śniadanie, nie myślałem, że ten dzień sprawi mi oraz mojej rodzinie, przyjaciołom i znajomym tyle radości. Na Maltę, gdzie znajdował się start biegu Wings For Life, pojechałem rowerem. Dzień wcześniej zrobiłem w pobliskich lasach trening – swobodne 17-kilometrowe rozbieganie. Po 25-minutowej przejażdżce poszliśmy z narzeczoną po pakiety startowe, w których znajdowały się: numer startowy, koszulka oraz parę innych drobiazgów. Ponieważ do startu została jeszcze godzina, udaliśmy się wraz z Pauliną obejrzeć strefę startu i zrobić sobie przy niej pamiątkowe zdjęcie. Było chłodno, więc postanowiliśmy iść do budynku, gdzie mieściły się szatnie. Po kilku krótkich rozmowach ze znajomymi, zaczęliśmy się przebierać w stroje startowe. Chwila zastanowienia, w co się ubrać, by się nie przegrzać, ale również by nie było zimno.

Około 30 minut przed godziną 12:00 – wyznaczającą start biegu w 34 lokalizacjach na świecie – rozpoczęliśmy rozgrzewkę. 10 minut przed startem przeszliśmy obok samochodów – mety, by nasze chipy zostały zapamiętane przez aparaturę pomiarową. W okolicy stref startowych, przy scenie, spotkałem kolegów: Łukasza oraz Wojtka, którzy, wykorzystując pokaźne rozmiary sceny, chowali się przed wiatrem. Po krótkiej rozmowie o biegu, który za chwilę miał się rozpocząć, każdy z nas ustawił się w swojej strefie startowej. Były one przydzielone według najlepszych dotychczasowych wyników na dystansie półmaratonu lub maratonu. Moje wyniki zagwarantowały mi start ze strefy A. Jak się okazało, w tej strefie znaleźli się również m.in. Adam Małysz, Kasia Bujakiewicz, Monika Pyrek, a także Beata Sadowska. Gdy fotoreporterzy opuścili już strefę A, wykorzystałem chwilę na zamienienie paru słów z Adamem Małyszem. Pogratulowałem mistrzowi wielu sukcesów i życzyłem dalszych w rajdach samochodowych. Na końcu życzyliśmy sobie dobrego biegu, który już za chwilę  miał się rozpocząć.

Ustawiłem się w pierwszej linii. Bez stresu, strategii, obaw, tak jak to ma miejsce z reguły podczas startów na zawodach. Byłem zrelaksowany jak nigdy dotąd przed rozpoczęciem wyścigu. Ustalenia z trenerem, panem profesorem Januszem Jackowskim, zakładały bieg do ok. 10 km, następnie zwolnienie lub zatrzymanie się i poczekanie na narzeczoną, wraz z którą miałem potruchtać jeszcze kilka kilometrów, aż dogoni nas samochód-meta.

Sygnał startu. Ruszyłem mocno. Już po ok. 500 metrach byłem na prowadzeniu. Przede mną tylko motocyklista z operatorem kamery, samochody obsługi i ochrony, obok rowerzysta oznaczający pierwszego zawodnika biegu – Wiktor (kolarz wyznaczony przez organizatora do prowadzenia pierwszego zawodnika, wyposażony w GPS, żeby było wiadomo, gdzie się znajduje zawodnik i z jaką prędkością biegnie – informacje potrzebne do transmisji TV). Kibice dopisywali. Licznie zgromadzeni przy trasie biegu machali, krzyczeli, dopingowali. Gdy tylko mogłem, podbiegałem do nich i przybijałem piątki, dziękowałem za doping. Czułem się rewelacyjnie.

Wings For Life World Run fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Nie koncentrowałem się na trzymaniu tempa. Kierując się wyłącznie samopoczuciem, nie spostrzegłem nawet, kiedy minęło pierwsze 5 km, które pokonałem w czasie 18 minut i 15 sekund. Było to mniej więcej na wysokości Akademii Wychowania Fizycznego, której jestem absolwentem. Kolejne kilometry mijały na cieszeniu się z dobrego i przyjemnego biegu. Cały czas odwzajemniałem pozdrowienia przekazywane mi przez kibiców – zresztą starałem się to robić do ostatniego kilometra mojego biegu.

Powoli zbliżał się 10. km, czyli wstępnie ustalony dystans, na którym miałem zakończyć wyścig. Jak tu zakończyć bieg, skoro jestem na prowadzeniu – mając sporą przewagę nad pozostałymi zawodnikami – a do tego czujne oko kamery śledzi każdy mój krok? Nie miałem wyjścia. Musiałem biec dalej, łamiąc wcześniejsze ustalenia z trenerem. Pamiętam, że przez chwilę pojawiła się myśl: „Przez cały Poznań przebiegłem jako lider, dobrze się zaprezentowałem, mogą mnie teraz wyprzedzić”. Jak się okazało, nie miał kto tego zrobić. Choć od samego początku nastawiałem się na dobrą zabawę i radość z biegu, z których nie miałem zamiaru rezygnować, musiałem zastanowić się, co dalej robić. Jedyny żel energetyczny, który schowałem do kieszeni spodenek, powoli się kończył, a wyglądało na to, że jeszcze sporo kilometrów przede mną. Towarzyszący mi rowerzysta wiedział, jakie mam plany. Powiedziałem mu podczas biegu, że biegnę dychę i schodzę. Jednak nie pozwolił mi tego zrobić. Motywował mnie i wspierał przez cały czas.

Pierwsze dziesięć kilometrów przebiegłem w czasie 38:18. I tak zacząłem opuszczać teren stolicy Wielkopolski. Drogę, którą miałem przed sobą, znałem dobrze. Dzień wcześniej, wracając samochodem z wyjazdu służbowego, pokonywałem ją w odwrotnym kierunku… Kibice cały czas dopisywali. Pojawiła się wesoła Różowa Pantera, z którą przybiłem piątkę. Tak mijały kilometry, a rywali nigdzie nie było widać. Dobiegłem do Kobylnicy, za którą był wyznaczony 21. km . Jeszcze parę metrów, a przebiegnę półmaraton! I to w jakim czasie, 1:21:45! Wtedy już wiedziałem, że najprawdopodobniej jeszcze drugie tyle będę musiał przebiec.

Ponieważ punkty odżywcze, ustawione na trasie co 5 km, wyposażone były w wodę, napoje izotoniczne, czekoladę oraz banany, mogłem – mimo braku swoich odżywek – uzupełniać płyny i kalorie. Od samego początku piłem (dwa, trzy łyki) wodę oraz izotoniki. Czekolady nie brałem, bo można się zakleić, natomiast po połówkę banana sięgnąłem dwa razy podczas całego biegu i za każdym jadłem, a właściwie skubałem go przez  dobry kilometr.

Docierały do mnie informacje, że mam przewagę ok. 400 metrów nad kolejnym zawodnikiem. Przyjąłem to ze spokojem. Wiedziałem, że i tak już przebiegłem więcej, niż było w planach. Jeśli mnie wyprzedzi, będę mógł wsiąść do specjalnego autobusu i ruszyć w drogę powrotną do miejsca startu. Tak się jednak jeszcze długo nie stało. Około 26. kilometra spotkałem na trasie biegu rodziców. Mieli być na 10. km, ale nie zdążyli. Ogromne emocje i radość! Zastrzyk energii. Zwolniłem, a nawet zatrzymałem się, dałem po całusie i pobiegłem dalej, wołając, że jeszcze trochę i schodzę z trasy biegu, bo swoje przebiegłem. Rodzice chwilę jeszcze postali na trasie i gdy zobaczyli, jaką mam przewagę nad kolejnym biegaczem, wsiedli do samochodu i pojechali na dalszy odcinek biegu, by przekonać mnie do kontynuowania biegu, bo przewaga jest bardzo duża. Dopiero ok. 33. km zrównał się ze mną zawodnik, z którym zaczęliśmy biec obok siebie. Zamieniliśmy parę słów. Poczęstował mnie żelkiem z kofeiną. Był całkiem niezły! I chyba mi pomógł, bo poczułem, jak powoli mija kryzys, który od paru kilometrów już mi towarzyszył.

Wings For Life World Run fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Jak wspominałem, punkty odżywcze znajdowały się co ok. 5 km, a postoje autobusów ok. 2 km za punktami. Postanowiłem więc biec do najbliższego autobusu i tam pożegnać się z kolegą biegaczem. W międzyczasie zostaliśmy zapytani, czy możemy udzielić wywiadu w biegu. A dlaczego nie? Tylko czy szanowny redaktor da radę wytrzymać tempo? Po następnych kilkuset metrach – podwieziony wcześniej samochodem – redaktor przyłączył się do nas i w biegu zaczął zadawać pytania. Czułem się całkiem dobrze i nie miałem problemu z odpowiadaniem. Sam fakt nowej sytuacji odwrócił moją głowę od problemów, z którymi się borykałem: kryzysem – tak zwaną ścianą, odciskiem na lewej nodze oraz bólem w prawym kolanie. Po kilku pytaniach (wiem, że były, lecz nie pamiętam jakie) redaktor dostał zadyszki i zatrzymał się, życząc powodzenia. Znów zostaliśmy sami. Przed nami pojawił się punkt odżywczy. No to jeszcze trochę i schodzę… Na punkcie łyknąłem wodę z kubeczka i wziąłem butelkę izotoniku. Po opuszczeniu punktu dostałem informację od kolegi rowerzysty, że zawodnik, z którym jeszcze przed chwilą biegłem ramię w ramię, zatrzymał się przy punkcie i nie biegnie. No cóż, czyżby znowu zmiana planów? Minąłem autobus. Tak, to ten, którym miałem wrócić na miejsce startu!!!

Z zaplanowanych 10 km zrobiło się już ponad 35. Zrozumiałem, że może mnie czekać jeszcze dobre 20. Kryzys minął, lecz ból pozostał, a do tego delikatnie zacząłem odczuwać w nogach sygnały, że niebawem mogą pojawić się skurcze mięśni. Doświadczony okropnymi bólami spowodowanymi skurczami podczas biegów maratońskich, wiedziałem, że nie jest to dobry znak. Na szczęście – jak okazało się później – było to do końca tylko sporadyczne delikatne „łaskotanie” mięśni.

Nieuchronnie zbliżałem się do przekroczenia dystansu maratonu – 42 km 195 m. Dystans ten pokonałem w czasie 2 godzin 58 minut i 18 sekund! Gdyby był to maraton, miałbym nowy rekord życiowy (ostatni maraton biegłem 3 lata wcześniej i nie dałem rady złamać magicznej dla biegaczy bariery 3 godzin). Tak. Gdyby to był maraton… ale nie był. Nie miałem pojęcia, ile jeszcze kilometrów zostało mi do przebiegnięcia

W okolicach 45. km zacząłem myśleć, że…. mogę wygrać ten wyścig. Pomyślałem sobie, że zbyt dużo już przebiegłem, by teraz oddać te kilometry bez walki. Od tamtej chwili zacząłem bieg po wygraną. Nie zapominałem jednak o czerpaniu z niego radości. Przestałem spoglądać na zegarek, pojawiający się na nim czas, a przebiegnięte kilometry przestały się liczyć… Ważne jest tu i teraz. Coraz częściej dochodziły do mnie informacje, gdzie znajduje się samochód-meta, ilu zawodników pozostało na trasie, jaką mam przewagę. Starałem się jednak skupić na dobrym tempie i zbytnio nie dekoncentrować tym, co się dzieje wokół mnie. Dostałem informację, że mam 3-minutową przewagę (tu dziękuję panom operatorom TV za wsparcie na całej trasie). Dużo! Ale czy na pewno? Może zawodnik za moimi plecami dopiero teraz pokaże, na co go stać i zaraz zobaczę jego oddalające się plecy? Jeśli tak będzie… trudno. Przecież na starcie stawałem z myślą o dobrej zabawie i wsparciu fundacji, zbierającej pieniądze na międzynarodowe badania, których celem jest znalezienie metody leczenia przerwanego rdzenia kręgowego. Spełniłem oba założenia, więc biegłem dalej, czekając, co przyniosą kolejne kilometry.

Starałem się nie zwalniać tempa. Skupiłem się jeszcze bardziej. Teraz, gdy za moimi plecami słyszałem rozmowy licznych rowerzystów o mojej przewadze, że już nikt mnie nie jest w stanie dogonić, zacząłem wierzyć, że wygram. Po pewnym czasie usłyszałem wielki szum i hałas. Obróciłem głowę w lewo, by zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyłem wiele głów i samochody. SAMOCHODY WYZNACZAJĄCE METĘ!!! Ale czy wśród nich nie ma żadnego zawodnika, biegnącego równo z samochodem? Nie ukrywam, że z delikatnym przerażeniem pytałem Wiktora, czy wygrałem. Odpowiedział: TAK! WYGRAŁEŚ! Nikt nie biegnie! Po tych słowach zatrzymałem się, samochody-mety mnie wyprzedziły, zatrzymałem stoper, koniec, poczułem ulgę i radość…

…49 kilometrów i 80 metrów… w 3 godziny 33 minuty i 5 sekund… 1. miejsce w Polsce… 79. miejsce na świecie… średnie tempo całego biegu 4:21 min/km …

Wings For Life World Run fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Fot. archiwum Grzegorza Urbańczyka

Z pewnością mógłbym biec szybciej, dalej. Nie miało to dla mnie jednak znaczenia. Wygrałem! Plan był inny, a ja wygrałem! Dodatkowe kilometry – poza statystykami – nic by nie zmieniły. Nie chciałem narażać organizmu na jeszcze większe obciążenia, bo mogłoby się to zakończyć kontuzją.

No i zaczęło się! Wywiady… zdjęcia… dekoracja. W nagrodę za wygranie polskiej edycji biegu „Wings For Life World Run” założono mi szarfę zwycięzcy i wręczono „statuetkę”. Dodatkowo każdy zwycięzca z 34 lokalizacji, w których były rozgrywane zawody, w przyszłym roku może wystartować w drugiej edycji biegu na dowolnym miejscu na świecie!

Po „polnej” dekoracji zaproszono mnie do samochodu organizatorów. Jadąc na miejsce startu otulony folią, uzupełniałem płyny i przegryzałem batonik. Dojechaliśmy nad Maltę. Wysiadłem z samochodu i zobaczyłem rodzinę i kibiców bijących brawo. Były gratulacje i wręczenie pamiątkowego medalu. Zdjęcia i kolejne wywiady. Zaproszono mnie na podium i tym razem to Adam Małysz przyszedł do mnie!

Pragnę podziękować wszystkim, którzy kibicowali i trzymali za mnie kciuki. Wielkie dzięki!!!

Jeśli chcecie zacząć biegać lub biegacie, przyjdźcie z dziećmi 24 maja do parku w Kleszczewie. Podczas akcji Polska Biega w Kleszczewie odbędą się biegi dzieci, marsz Nordic Walking oraz bieg rekreacyjny na dystansie ok. 5 km. Kibice także mile widziani. Spotkajmy się w Kleszczewie!

Notka o autorze:
Biegacz amator, pracuje łącznie na ponad półtora etatu w Szkolnym Związku Sportowym „Wielkopolska” oraz w obiekcie sportowym Orlik w Kleszczewie jako animator. Pracę stara się pogodzić z treningami 7 razy w tygodniu. Nie ma sponsorów, wszystkie starty i wydatki związane z uprawianiem biegania pokrywa z własnej kieszeni. Stara się propagować bieganie i aktywny styl życia. Jest organizatorem zawodów biegowych, uzależnionym od ruchu. Założył także sekcję lekkoatletyki UKS Pionier w Kleszczewie.

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.

Podoba ci się ten artykuł?

0 / 5. 0

Przeczytaj też

Czym i kim zajmuje się obesitolog i co ma to wspólnego z kardiologią? Jak leczy się chorobę otyłościową? Czy leczenie farmakologiczne szybko przynosi rezultaty? Jak dużą rolę w leczeniu odgrywa psychika? Co ludzie są w […]

A Ty jakie masz relacje z jedzeniem i… z samym sobą? Rozmowa z obesitolożką i kardiolożką Anną Ścibisz

Bieszczady to góry, które znają chyba wszyscy. To tam od ponad 20 lat odbywa się kultowy Bieg Rzeźnika, a ale to nie wszystko. Już w piątek, 10 maja, wystartuje trzecia edycja imprezy, która potrzebowała naprawdę […]

Najpierw jedziesz, a potem wracasz. Bieszczady wzywają! Trzecia edycja UltraBiesa startuje w ten weekend

Już w najbliższy weekend (11-12 maja) odbędzie się 11. PKO Białystok Półmaraton. Jak skrupulatnie obliczyli organizatorzy, dotychczasowe dziesięć edycji półmaratonu ukończyło dokładnie 19 465 biegaczy, a to oznacza, że osoba, która w niedzielę zajmie 535. […]

11. PKO Białystok Półmaraton na mecie powita 20-tysięcznego uczestnika. Ostatnia szansa, aby dołączyć

Stań się częścią spektakularnego biegu — weź udział w rywalizacji na 10 kilometrów rozgrywanej równolegle z 46. Nationale-Nederlanden Maratonem Warszawskim. Impreza startuje w niedzielę 29 września. Zapisy na Nice To Fit You Warszawską Dychę właśnie […]

Ruszyły zapisy na Nice To Fit You Warszawską Dychę! Sprawdź się na dystansie 10 km

Roztocze: wyjątkowa kraina na mapie Polski, przez wielu jeszcze nieodkryta. Pora to zmienić! Zwłaszcza że okazja ku temu zbliża się wielkimi krokami. To rozgrywane już po raz ósmy zawody Ultra Roztocze, które odbędą się w […]

Roztocze poleca się do biegania. Posmakuj go 18 maja!

Bieg SGH to coroczne wydarzenie organizowane przez Samorząd Studentów Szkoły Głównej Handlowej we współpracy z Szkołą Główną Handlową oraz Urzędem Dzielnicy Mokotów. Bieg poprowadzony ulicami Mokotowa odbędzie się 12 maja 2024 roku. To nie tylko […]

Bieg SGH! Największy Studencki Bieg Charytatywny w Polsce już 12 maja!

Pomidory, które przywędrowały do Europy z Ameryki Południowej, nie podbiły z początku serc ludzi, uważano je wręcz za trujące. Określano mianem owocu zepsutego czy zdradliwego i hodowano tylko ze względów estetycznych. Dopiero w XIX wieku odkryto ich potencjał smakowy i odżywczy. Przedstawiamy ich wartości i kilka smakowitych przepisów.

Pomidory – wartości odżywcze i przepisy dla biegaczy

Już niedługo Gdynia stanie się areną jedynej w swoim rodzaju imprezy sportowej – Nocnego Biegu Świętojańskiego. To wydarzenie, które połączy pasjonatów biegania, miłośników marszu Nordic Walking oraz najmłodszych entuzjastów aktywności na świeżym powietrzu. Przygotujcie się […]

Nocny Bieg Świętojański: Gdynia gotowa na niezapomnianą biegową przygodę!