Czytelnia > Trening > Strefa kobiet
20 centymetrów od igrzysk
Arturowi Kozłowskiemu zabrakło 28 sekund, by zdobyć olimpijską klasyfikację w maratonie. Niewiele. Ale mogło być gorzej. Mogło mu zabraknąć na przykład 0,04 sekundy.
W roku 2000 Anna Zagórska miała 20 lat i została mistrzynią Polski w biegu na 800 metrów. Czas – 2:03,76 – nie dawał nadziei na igrzyska w Sydney, ale rokował dobrze na przyszłość. W rok później zawodniczka zdobyła złoto młodzieżowych mistrzostw Europy, ale z czasem 2:02,04 nie zakwalifikowała się do ekipy na mistrzostwa świata w Edmonton. Rok 2002. Srebro w sztafecie 4×400 m na halowych mistrzostwach Europy rokowało dobrze przed sezonem letnim, ale problemy zdrowotne i chaotyczne szkolenie sprawiły, że na minimum na mistrzostwa Europy zabrakło 53 setnych.
Rok 2003 to mistrzostwa świata w Paryżu i rok słabych wyników na dystansie 800 metrów pań. Zagórska znów nie robi minimum na wielką imprezę, startuje więc na uniwersjadzie w terminie podobnym do zawodów mistrzowskich w Paryżu. Zajmuje drugie miejsce z czasem 2:00,11 uzyskanym w porannym biegu, w deszczu. W Paryżu na mistrzostwach świata ten czas daje… również srebro, tyle że komuś innemu. Ale to nic – za rok igrzyska w Atenach.
Zimę Zagórska spędza w Polsce, bo tylko taki obóz dostaje ze związku. Rywalki mają przez to już na początku sezonu przewagę i są zapraszane na lepsze – szybsze – biegi. Ale mimo to widać, jak zawodniczka rozkręca się ze startu na start: 2:01,58 – 2:01,15 – 2:00,67. Wreszcie staje na starcie mityngu w belgijskim Brasschaat. Sześciotorowa bieżnia, dwanaście zawodniczek – komfort biegu nie najwyższy. Ale Polka biegnie jak maszyna. Meta! Czas 2:00,04. Minimum olimpijskie wynosi… 2:00,00. Cztery setne sekundy to 20 centymetrów. Mniej niż długość stopy. 0,00033%. Ale jest nadzieja, bo na początku roku związek lekkoatletyczny poinformował, że jeśli w danej konkurencji nikt nie zrobi minimum, to pojedzie najlepszy zawodnik, jeśli jego wynik nie będzie gorszy od minimum o 0,25%. Ale potem ten zapis znika.
Mimo to zawodniczka zgłoszona jest wstępnie do igrzysk. Jest gotowa, by w nich wziąć udział. Niestety, na ostatnim posiedzeniu PKOl zapada decyzja, że Zagórska zostaje w kraju. Na pocieszenie (?) ówczesny szef szkolenia PZLA, a obecny prezes związku, Jerzy Skucha, przywozi jej z Aten oficjalną olimpijską akredytację. Zagórska jest nawet na listach startowych drukowanych w kolebce igrzysk.
Zawodniczka dopięła swego dopiero po czterech latach. Pojechała do Pekinu, weszła do półfinału, w którym uzyskała czas 1:58,84. Wynik znakomity, ale… po raz pierwszy w historii igrzysk taki czas w półfinale nie dał awansu do finału. Tyle że przynajmniej tutaj do nikogo nie można mieć pretensji.
Gdyby brakujące 4 setne sekundy przełożyć na maraton, to wyszłoby z tego mniej niż trzy sekundy. Choć oczywiście i tak w niczym nie zmieniłoby to sytuacji Artura Kozłowskiego, który zapewne do Londynu i tak by nie pojechał. Ale czasami warto uświadomić sobie, że to, co wydaje nam się minimalną różnicą, może być przepaścią. A że żal Artura, to zupełnie inna sprawa.