Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
68 osób zdobyło Everest w centrum Warszawy! [RELACJA]
Fot. Piotr Dymus
Podczas Marriott Everest Run – pierwszego w Polsce 24-godzinnego biegu po schodach – uczestnicy mieli dobę na dostanie się na szczyt Mount Everestu. Część z nich uznała jednak, że „sky is the limit”. Najtwardszy zawodnik pokonał 42 piętra 94 razy, osiągając wysokość 12 831 metrów.
Marriott Everest Run to impreza bezprecedensowa. Do tej pory wyścigi po schodach polegały na jednokrotnym wbiegnięciu (lub wejściu) na szczyt wieżowca. Kto zrobił to najszybciej – wygrywał. Taki wysiłek trwał dosłownie kilka minut i był bardzo intensywny. Tym razem mieliśmy do czynienia ze specyficznym rodzajem imprezy ultra – cała trasa prowadziła schodami. Uczestnicy podczas każdego wejścia musieli dostać się z poziomu -1 na 41. piętro Hotelu Marriott – w sumie 42 piętra. Po dotarciu na szczyt zjeżdżali windą. I tak w kółko. Impreza miała formułę indywidualnego wyzwania, była pozbawiona rywalizacji czasowej. Wejścia zawodników były zliczane za pomocą chipów – po każdym wejściu należało przytknąć chip do czytnika, który zapisywał kolejne wejście.
Do dyspozycji uczestników przez całą dobę była Strefa Regeneracji zorganizowana na terenie klubu Holmes Place, a w niej: siłownia (aktywna regeneracja!), sala fitness, w której można było poleżeć lub spać, basen, jacuzzi, prysznice, sauny. Przez połowę doby dostępny był także masażysta, który ratował obolałe mięśnie. W pakietach startowych biegacze dostali m.in. bawełnianą koszulkę pamiątkową, chustę typu buff, żel energetyczny, szczegółowy informator uczestnika oraz voucher na posiłek regeneracyjny w restauracji Champions.
Kibice mogli podziwiać zmagania swoich bliskich w Strefie Kibica zorganizowanej w Championsie. Na dużym ekranie wyświetlane były bieżące wyniki oraz obrazy z kamer zainstalowanych przy wejściu na schody oraz na 41. piętrze (na szczycie klatki schodowej).
Fot. Piotr Dymus
Dla kogo ta impreza?
24-godzinny bieg po schodach to na pewno – wbrew pozorom – nie jest imprezą dla specjalistów od biegania po schodach.
– Mimo że to schody, to te zawody nie powinny być kojarzone ze mną. Ja trenuję pod wysiłek 2-12-minutowy. 24 godziny to całkiem inna bajka. Myślę, że gdybym miał rywalizować z takim Marcinem Świercem nawet na krótszym dystansie – powiedzmy 6 godzin – to bym przegrał. Nie mówiąc już o 12 czy 24 godzinach – mówił przed Marriott Everest Run Piotr Łobodziński, który nawet chwilę nie zastanawiał się nad startem, bo w tym samym terminie walczył o obronę tytułu zwycięzcy Pucharu Świata w towerruningu w Wiedniu (i tytuł obronił).
– Wyczynowców na pewnie nie będzie, sami amatorzy, którzy przyjdą na kilka godzin i tyle. Wątpię, aby ktoś twardo poświęcił 24 godziny na tę zabawę, chociaż może się mylę i są jacyś szaleńcy. Dla wytrenowanego górskiego ultrasa takie 9 km [wysokość Everestu to 8848 m n.p.m. – red.] powinno zająć jakieś 8-9 godzin, ale takich ludzi tam nie będzie. Więc dla amatorów to będzie kilkanaście godzin pewnie w ciągu dnia, jakoś nie widzę, aby ktoś miał tyle zaparcia, aby tyrać w nocy – dodał Piotr i – jak się później okazało – pomylił się, bo sporo uczestników spędziło na klatce schodowej Hotelu Marriott ponad 20 godzin.
Fot. Piotr Dymus
Dużo osób wzięło udział w imprezie, bo była nietypowa. Z podobnych względów ludzie startują w Maratonie Morskiego Komandosa czy Runmageddonie. Tu mniejsze znaczenie ma rywalizacja między zawodnikami, a większe walka z samym sobą. Od oczątku było wiadomo, że w biegu nie będzie nagród, więc każdy z uczestników nastawiał się na osiągnięcie własnego celu. Mogło to być zdobycie Everestu, ale też wejście na Mont Blanc, Gerlach, Rysy czy nawet Gubałówkę. Niektórzy chcieli wejść tylko 2-3 razy, dla sprawdzenia, o co w tym chodzi, inni nastawiali się na szybkie wchodzenie i rekordowe pokonanie trasy na konkretny szczyt.
W imprezie wziął też udział Maciek Stańczak – himalaista, który w 2011 roku wziął udział w wyprawie Polskiego Związku Alpinizmu na Makalu (8463 m n.p.m.) – piątą górę świata. Swój udział w Marriott Everest Run traktował jako mocny trening – ostatecznie zaliczył 22 wejścia, wspinając się na wysokość 3003 m.
Maciek Stańczak odbiera pakiet startowy na Marriott Everest Run. Fot. Marta Tittenbrun
Po schodach biegnie się głową
Klatka w Hotelu Marriott – mimo wysokiego standardu całego budynku – nie oferowała zapierających dech w piersiach widoków. Dech w piersiach zapierało raczej bliskie sąsiedztwo innych uczestników. Klatka była wąska, bez okien, a na górze biegacze przechodzili do windy korytarzem, z którego również nie mogli podziwiać panoramy Warszawy. Takie warunki wymuszały walkę z głową. Bardzo ograniczona ilość bodźców sprawiała, że niektórzy nie wytrzymali tego psychicznie i zrezygnowali z udziału po kilku godzinach, tłumacząc, że takie powtarzalne wchodzenie jest zbyt nużące. Inni wzięli to za atut.
– Udało mi się całkowicie przemyśleć swoje życie. Przemyślałem też życia kilku innych osób. Jeszcze nigdy tyle nie myślałem! – mówił po zakończeniu swojego wyzwania jeden z uczestników, któremu udało się wejść na Everest.
Fot. Piotr Dymus
Kto zdobył Dach Świata?
Impreza została zorganizowana po to, żeby umożliwić śmiałkom zdobycie najwyższej góry świata w centrum Warszawy. Aby tego dokonać, trzeba było 65 razy wejść na 42. piętro Hotelu Marriott. Udało się to aż 68 osobom ze 194, które wystartowały. Pierwszym zdobywcą – i to w dodatku zimowym! – Everestu w centrum stolicy był Kuba Molik, któremu zadanie to zajęło niecałe 16 godzin. Pierwszą kobietą na szczycie najwyższej góry świata była Agata Matejczuk. Agata, w odróżnieniu od Kuby, po zejściu ze szczytu Everestu – podobnie jak 17 innych osób – napierała dalej.
Symboliczną nagrodą dla każdego zdobywcy Mount Everestu była osobista butla z tlenem:
Fot. Piotr Dymus
Ostatecznie najwytrwalszym zawodnikiem był Robert Michalski – w ciągu doby zaliczył 94 wejścia na szczyt Hotelu Marriott, czyli pokonał 12 831 metrów w pionie. Abstrakcja. To wysokość przekraczająca dwukrotne wejście na McKinley – najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Michalski pokonał łącznie 3 948 pięter – 78 584 schodów. Niezniszczalną kobietą okazała się wspomniana już Agata Matejczuk, która zaliczyła 82 wejścia – jest to jednocześnie drugi wynik całej klasyfikacji! Agata cisnęła do samego końca i wspięła się łącznie na wysokość 11 193 m, czyli prawie dwa razy zaliczyła Elbrus – najwyższy szczyt Kaukazu.
Najmłodsza zdobywczyni Everestu – Róża Bartnicka – 3 dni temu skończyła 18 lat. Najstarszy – Andrzej Hulanicki – ma 56 lat. Najstarsza uczestniczka całej imprezy to 59-letnia Joanna Wróblewska, która wchodząc na 42. piętro 19 razy zaliczyła Rysy.
Pełne wyniki Marriott Everest Run można zobaczyć TUTAJ.
Więcej informacji o imprezie na: www.everestrun.pl oraz na facebook.com/BiegiNaEverest
Fot. Piotr Dymus
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.