Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Może samochód? Może szlafrok? Quo vadis, Organizatorze?
W ostatnim miesiącu znów wystartowałem w kilku mniejszych biegach. Regularnie jeżdżę na duże maratony w Polsce i za granicą. Pomagam w organizacji kilku dużych zawodów w wielkim mieście, dla tysięcy biegaczy. Ale z naszym amatorskim klubem robimy też imprezy kameralne. Mam porównanie. I powoli łapię się za głowę.
W jaką stronę zmierzamy?! Jakie jeszcze fantastyczne pomysły są w stanie zaproponować nam nasi organizatorzy? Jakie wymagania postawią nam biegacze i jakie komentarze później znajdziemy na forach dyskusyjnych? Szaleństwo.
Powoli odbija się czkawką dynamiczny rozwój biegania ulicznego w Polsce. Mamy już tyle imprez, że nie ma szans, by uczestniczyć we wszystkich, nawet w najbliższej okolicy. I powstają nowe. Starsze imprezy z historią i doświadczeniem – rozrastają się. Walczą o kolejne rekordy, a główny nacisk kładą na liczbę uczestników. Małe, lokalne biegi – perfekcyjne zorganizowane, zaczynają borykać się z tym problemem. Grupie kilku ludzi łatwo zorganizować bieg na kilkaset osób. Ale jak przyjedzie 1500, zaczyna się problem. A co, jak przyjedzie 3000?
Zachęceni doskonałymi opiniami jedziemy na takie zawody i jest zgrzyt. Kolejki, wąskie przejścia, brak informacji. By zrobić takie zawody – niestety, już nie wystarczy być tylko fanatykiem. Trzeba znać się na przepisach, regulaminach, ba! nawet na prawie! W pojedynkę tego nie ogarniemy – trzeba mieć doskonale zorganizowane biuro. I zaplecze w postaci osób, które mają doświadczenie w organizowaniu podobnych imprez. Musimy zaangażować ludzi znających się na wielu aspektach, również społecznych, podejmujących szybkie i dobre decyzje, bez pytania dyrektora biegu o wszystkie małe problemy. Już nie wystarczy jeden znajomy policjant czy strażnik miejski. Trzeba ich kilkunastu, nawet kilkudziesięciu! Finał – a jak nie dostaną zapłaty – to raczej nie pomogą…
No i sami trochę rozpuściliśmy naszych kochanych biegaczy. Nagród, losowań, klasyfikacji przy każdych zawodach jest bez liku. Koszulka techniczna wartości kilkudziesięciu złotych to norma. Teraz trendy jest szlafrok lub polar. Pięknie. Za kilka lat jak nie będzie krokodyla, to powiedzą, że pakiet słaby. Droga donikąd.
Kolejny problem to wyżywienie po biegu. Dla 300 osób – pyszny żurek! No to zróbcie satysfakcjonujący catering na 3000 osób. A tak a propos – ta tłusta grochówka, z reguły marnej jakości kiełbaska, nawet ten osławiony żurek po bieganiu – to nie jest posiłek dla sportowca. Przysłowiowa bułka, banan i woda – to jest posiłek po tego rodzaju wysiłku. Taki powinien być standard. Już widzę te komentarze w internecie!
No i te „atrakcyjne nagrody”. Powoli powszechnie stosowanym atutem imprezy jest losowanie samochodu. Nonsens. Jak dla tysiąca osób zorganizować skomplikowaną prawnie i fiskalnie zabawę w losowanie, a jednocześnie nie popaść w pułapkę niezrozumiałego i niejasnego regulaminu – prawie niemożliwe. Same problemy.
Boleśnie przekonali się o tym organizatorzy jednej z sympatyczniejszych imprez w okolicach Krakowa, organizowanej przez grupę autentycznych zapaleńców i klub uczniowski. Współczuję im! Ciekawe, czy w przyszłym roku urzędnicy w mieście i sponsor zdecydują się dalej inwestować w tę imprezę?
Ale jakby co – to przecież biegamy dla zdrowia, dla przyjemności, dla atmosfery i towarzystwa. Nie przyjeżdżamy na zawody po nagrody, wyniki, zupę po biegu, wypasione pakiety.
Prawda, biegacze amatorzy? Przecież wszyscy to stale potwierdzacie.