Czytelnia > Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie > Czytelnia > Reportaże
Bieganie na bosaka, bieganie w przebraniu – biegacze mniej typowi…
Łukasz Sobala biegacz przebieraniec. Fot. Archiwum Łukasza Sobali
Jednych bawi ściganie i pobicie życiówki, inni docierają na metę spokojnie, za to w trakcie dostarczają kibicom niemałych emocji. Biegają na bosaka, w przebraniu albo wygłupiają się na trasach imprez. To trzej panowie, którzy z roku na rok dostarczają nam coraz większej dawki humoru.
Kto z nas nie przebierał się za Czerwonego Kapturka lub strażaka? Ale kiedy to było? Chyba w podstawówce. A w dorosłym życiu? I to po to żeby przebiec np. 42 km? „Nie idź za tłumem, bo nigdzie nie dojdziesz”, mówiła Margaret Thatcher. Osobliwości od zawsze nas fascynowały, inspirowały lub rozbawiały. Staramy się, być może podświadomie, unikać nudziarzy, lgniemy natomiast do osób odmiennych, czasem całkowicie innych od nas samych. Dzięki takim osobliwościom świat nabiera barw.
Bosy w biegu
Od jakiegoś czasu toczy się dyskusja na temat tego, czy bieganie na bosaka przynosi więcej szkody, czy pożytku. Dla naszych przodków było to zapewne naturalne, jednak czy stopy homo sapiens, przyzwyczajone do wygody są w stanie ponownie się zaadaptować? Z drugiej strony, czy buty z wieloma supersystemami, mającymi zapobiegać kontuzjom rzeczywiście przed nią chronią?Marcin Golomb bosy biegacz. Fot. Archiwum Marcina Golomba
Orędownikiem biegania boso jest Marcin Golomb, trenujący tak już od trzech lat. Zaczynał, kiedy na zewnątrz wiało chłodem, często pogoda nie rozpieszczała, a ziemię pokrywał śnieg. Mimo wszystko nie przeszkadzało mu to rozpocząć przygody biegania na bosaka, która trwa do dziś. Skąd właściwie taki pomysł? „Zasugerował mi to prowadzący na kursie integracji strukturalnej. To tak forma terapii powięziowej”, tłumaczy Marcin, pracujący jako fizjoterapeuta, ukończył studia w tym kierunku.
Czy istnieją jakieś odstępstwa od tej zasady? Tak, sporadycznie Marcin zakłada buty biegowe. Nietrudno się domyślić, jakie – minimalistyczne Vibram 5fingers, ale wyłącznie w bardzo niskich temperaturach (poniżej zera), w nocy lub w zupełnie nieznanym terenie, gdzie nie wie, czego się spodziewać.
Pytany, dlaczego nie zakłada butów na trening, odpowiada, że „jakkolwiek nie zabrzmi to dziwnie, to przede wszystkim jest to strasznie przyjemne. Naprawdę super uczucie, gdy czujesz dokładnie podłoże, po którym biegniesz – jego temperaturę, strukturę.” Ponadto odkąd Marcin stosuje tę metodę, kontuzje go nie dotykają. Przestały boleć go kolana, co zdarzało mu się dość często, kiedy biegał w obuwiu. Jego zdaniem dzieje się tak, ponieważ dzięki pozbyciu się butów, przestał biegać z pięty, a zaczął biegać ze śródstopia, co, rzecz jasna, jest mniej kontuzjogenne.
Marcin Golomb bosy biegacz. Fot. Archiwum Marcina Golomba
Większość osób uważa Marcina za dziwaka, ale pozytywnego. Czasami zdarza się mu usłyszeć za plecami: „widziałeś?! Bez butów biegł!”, w bardziej lub mniej kulturalny sposób. Nie zauważył jednak jakichś negatywnych reakcji. Raczej ludziom nie mieści się w głowie, że można tak biegać i nie zabić się po 500 metrach! Chociaż Marcin nie biega na czas, niespecjalnie zależy mu na wynikach, to swoją życiówkę w półmaratonie (1:43) pobił pokonując cały dystans bez butów.
Miłośnik trenowania na bosaka nie spotkał na swojej drodze osoby, która tak jak on, wykonywałaby większość treningów w taki właśnie sposób. Zna kilka osób, które próbowały i okazjonalnie biegają tak jak on. Świadczy to tylko o tym, że niewielu z nas stać na taką odwagę i chociażby sprawdzenie, czy nam to odpowiada. Marcin pokazał, że nie warto się bać, najlepiej sprawdzić na własnej skórze. A że to dość nietypowe? Przynajmniej coś się dzieje, a normalność z reguły jest nudna.
Multidyscyplinarny Adam
Przygodę z bieganiem na boso zaliczył również Adam Wrzecian podczas jednego z cyklów zBiegiemNatury. Wystarczyło zaproponować, aby zdjął buty – nie trzeba było go długo namawiać, a już po chwili oddał je koleżance. Wyruszył wtedy jako ostatni zawodnik, co nie przeszkodziło mu przebiec dystansu poniżej dwudziestu minut. Pomimo, że początkowo się nie przyznawał, można było zauważyć jego poharatane i pełne bąbli stopy, co skutecznie zniechęciło go od powtórki z rozrywki.Adam pobił również rekord na swój… najwolniejszy bieg w Swarzędzu na dystansie 10 km. Zajęło mu to ponad godzinę po tym, jak zaspał na zawody, nie załapał się na transport z kolegą i ledwo zdążył dostać się autobusem. Tego dnia postanowił pobiec na minimum swoich możliwości – bieg można zaliczyć do najwolniejszych w jego historii. Warto podkreślić, że Adasiowi życiówek można pozazdrościć. Właściwie nie trenuje, nie stosuje żadnej specjalnej diety, a paliwem napędowym nierzadko jest piwo. Mimo tego, jest w stanie pobiec na poziomie siedemnastu minut na 5 km. Nie przywiązuje do tego zbytniej wagi, zawody i bieganie to „fun”, czerpie przyjemność z samego startu, spotkania się z ludźmi czy zrobienia czegoś na opak.
Na jednym z tegorocznych półmaratonów na każdym z punktów zatrzymywał się, aby poćwiczyć burpees, zrobić pompki czy deskę. A czasem potańczyć i pośpiewać. Zmienił także nieco trasę półmaratonu i chodził po moście św. Rocha, co jest uwiecznione na jednym ze zdjęć z zawodów. Niespecjalnie mu się spieszyło. To także on przejechał triathlon na rowerze Wigry 3, co nie należało do łatwych zadań.
Adam Wrzecian – lubi się powygłupiać. Na zdjęciu podczas maratonu w Poznaniu. Fot. Archiwum Adama Wrzeciana
Na tegorocznym maratonie w Poznaniu założył kaftan wariacki i biegł w kąpielówkach. Oczywiście wśród gromkich okrzyków i śmiechu. Adam nie musi się starać, by ludzie go lubili. Na co dzień skromny i dość małomówny, woli działać i jak już coś robić, to całym sobą! Zabawne w tym wszystkim jest to, że wcale nie zamierzał być w centrum zainteresowania. Jego nie trzeba namawiać do podejmowania inicjatywy, Adam tak ma z natury. Z pewnością nie robi tego dla lansu, a ponieważ ma dystans do samego siebie i biegania, ludzie go akceptują i wiedzą, że gdzie Adam, tam zabawa!
Tańce, hulanki, przebierańcy
Z kolei Łukasz Sobala, dla znajomych „Łuciu Mors” to ogromny fan morsowania i przebierania się na zawody. Na tegorocznym maratonie w Poznaniu nie miał sobie równych. Na ostatnim kilometrze założył strój pacjenta, pchał balkonik, w nosie miał rurki, a w ręku torebkę z płynem przypominającym krew. W trakcie wyprzedzania dzwonił dzwoneczkiem, aby uprzedzić pozostałych biegaczy, że się zbliża. Skąd pomysł na przebranie? Łuciu nie ukrywa – „cel był jeden – wygrać buty Asics”. Nikt go nie przebił, dzięki czemu zgarnął nagrodę bez problemu.Łukasz Sobala – przebiera się dla zabawy. W tym roku postanowił zawalczyć o buty ASICS. Fot. Archiwum Łukasza Sobali
Częściej jednak wybierał równie wyszukane kostiumy w konkurencji na najlepszy strój wśród członków poznańskich morsów. Wtedy przebrał się m.in. za prostytutkę i Ciastka ze Shreka. Dlaczego tak bardzo lubi przebrania? Głównym powodem jest, jak sam mówi, chęć wygranej i zdobycia nagrody, ale, co ważne, robi to również dla draki. „Wcześniej biegałem na czas, ale przestało mnie to bawić, więc urozmaicam starty w taki oto sposób.” Nigdy nie spotkała go negatywna reakcja ze strony widowni czy przechodniów. Wszak Łuciu jest bardzo pozytywnym, sympatycznym i pomocnym człowiekiem i mało kto z biegających w Poznaniu amatorów nie zna go chociażby z widzenia.