Test stołka – kiedy zaufać badaniom?
Badania naukowe – którym zaufać? Rys. Bartek Różycki
Podparcie teorii badaniami naukowymi znacząco podnosi jej wiarygodność, bardzo też pomaga budować marketing firmom produkującym sprzęt. Ale co myśleć gdy trafimy na sprzeczności, za którymi będą stały zupełnie różne wnioski z różnych badań?
Jakiś czas temu rozmawiałem z Peterem Kernem, jednym z najlepszych irlandzkich trenerów triathlonu, o skutecznym marketingu. Trochę półżartem Peter powiedział, żebym jak najczęściej wciskał wszędzie słowo „scientific” (ang. naukowy – tutaj stosuję ten termin w znaczeniu „oparty na badaniach naukowych”).
Poza codzienną pracą trenera prowadzę również firmę. W Trinergy zajmujemy się szeroko rozumianą opieką trenerską – m.in. układamy indywidualne plany treningowe, organizujemy zajęcia grupowe i obozy triathlonowe. Jestem w stałym kontakcie z trenerami z różnych krajów, którzy prowadzą działalność o podobnym profilu i wymieniamy się doświadczeniami, zarówno w kwestiach czysto trenerskich, jak i biznesowych. Gdy przegląda się reklamy przeróżnych produktów i usług dla sportowców podpieranie się badaniami naukowymi wyraźnie rzuca się w oczy. W zasadzie w promocji każdej rzeczy, nowatorskiej idei czy sposobu pracy na pewnym etapie do potencjalnych użytkowników dociera komunikat o badaniach, które stoją za daną koncepcją. Wyniki badań zazwyczaj dowodzą skuteczności i unikalności promowanego rozwiązania. Często dochodzi do paradoksów. Jedna z firm produkujących odzież kompresyjną stosuje stopniowanie ucisku od bardziej oddalonych do bliższych sercu części ciała, konkurencja proponuje rozwiązanie zupełnie odwrotne. I obie firmy przywołują równie poważnie brzmiące badania naukowe. I jak tu być mądrym?
Podpieranie się nauką i paranaukowymi terminami rzeczywiście działa – gdy próbujemy sprzedać produkt, gdy przekonujemy zawodnika do odmiennej z jego zapatrywaniami koncepcji treningowej, gdy promujemy nowatorską ideę. Większość z nas nie ma ani wiedzy, ani „wbudowanego” filtra pozwalającego wyłapać wartościowe koncepcje w zalewającym nas morzu informacji. Dobra wiadomość jest taka, że możemy sobie taki filtr samemu stworzyć. Na co warto zwracać uwagę?
Jakiej jakości są badania?
Najistotniejszą kwestią jest jakość badań. Tutaj zazwyczaj zwracam uwagę na skład i liczebność grup badawczych oraz czas prowadzonej obserwacji. W dziedzinie nauk o sporcie przeważają badania na, moim zdaniem, mało reprezentatywnych grupach badawczych oraz o zbyt krótkim czasie trwania, by teorię w prosty sposób przekładać na praktykę. Często zdarza się, że badania wykonuje się na grupach liczących dosłownie kilka osób, więc margines błędu jest ogromny. W sytuacji, gdy o medalu olimpijskim decydują sekundy, programowanie treningu na podstawie badań przeprowadzonych na grupie 6 okazjonalnie ruszających się osób obarczone jest sporym ryzykiem. Podobnie jest w sporcie amatorskim – badanie przeprowadzone na kilku studentach, zawodnikach kadr olimpijskich czy osobach umiarkowanie aktywnych fizycznie (co często oznacza, że jeżdżą raz do roku na narty, a latem czasem pojadą na wycieczkę rowerową) jest po prostu mało przydatne.
Osobnym zagadnieniem jest czas trwania badania. W sporcie wytrzymałościowym formę buduje się nie w 4 tygodnie, proces trwa latami. Dlatego ciężko w rzetelny sposób ocenić efektywność różnych programów treningowych opierając się na badaniach trwających miesiąc lub dwa. Z jednej strony zdajemy sobie sprawę, że organizm przyzwyczaja się do stosowanych bodźców. W sporcie wytrzymałościowym ponad 50% adaptacji do danego bodźca zachodzi w około 6 tygodni. Z czasem, aby zachodziła dalsza adaptacja, należy wykonywać odmienne, zazwyczaj po prostu mocniejsze treningi. Jeśli zbyt wcześnie wykorzystamy mocne bodźce, w dłuższym okresie zahamujemy sportowy rozwój, a sufit naszych sportowych możliwości będzie się wyraźnie obniżał. Z drugiej strony, zdajemy sobie sprawę, że długotrwały trening o wysokiej intensywności niesie za sobą duże ryzyko kontuzji i przetrenowania. Mimo to nie brakuje badań pokazujących przewagę intensywnych interwałów nad spokojną, systematyczną pracą. Problem w tym, że zazwyczaj trwają kilka tygodni i nie da się ocenić ich długofalowego wpływu na zawodnika. Praktyka pokazuje, że w dłuższej perspektywie inne rozwiązania są skuteczniejsze i bezpieczniejsze. Nie przeszkadza to specom od marketingu promować metod HIIT (High Intensity Interval Training), na których opiera się m.in. crossfit czy popularne programy fitnessowe. Jednak analizując praktyki treningowe najlepszych zawodników wytrzymałościowych znajdziemy tam zupełnie inne podejście, dalekie od bazowania na HIIT.
Czy to jest zrozumiałe?
Światełko alarmowe powinno się zapalić, gdy odbierany komunikat jest mocno skomplikowany. Większość zjawisk da się wyjaśnić w prosty i czytelny sposób, zrozumiały dla każdego. Jeśli na proste pytania dostajemy skomplikowane odpowiedzi, pełne naukowo brzmiących sformułowań oraz przywoływania badań amerykańskich naukowców, trzeba zachować szczególną czujność. Dobrzy wykładowcy akademiccy i dobrzy trenerzy potrafią wytłumaczyć złożone zagadnienia w sposób jasny dla zdecydowanej większości. Jeśli odbierany komunikat składa się przede wszystkim z naukowych pojęć, z których ponad połowy nie rozumiecie, mocno trzymajcie się za portfele!
Uwaga na liczby
Łatwo nas nabrać używając statystyk i liczb. Rzadko zastanawiamy się, skąd te cyfry rzeczywiście się wzięły i co tak naprawdę oznaczają – statystyk przecież się nie kwestionuje, one mają być tylko obrazem i odzwierciedleniem rzeczywistości. Problem w tym, że mogą być tylko niereprezentatywnym wycinkiem rzeczywistości, efektem niepraktycznie dobranej grupy docelowej czy wyboru niepraktycznej formy testowania. Osobnym zagadnieniem jest wpływ przyjętego rozwiązania na efekty w realnym świecie. Istotną kwestią jest sposób przedstawiania wyników badań, chociażby kwestia przyjętej skali i użytych jednostek. Gdy zobaczymy ładne zestawienia, potężnie wyglądające liczby w groźnie wyglądających tabelkach i kolorowe wykresy nasz wytresowany przez lata edukacji mózg głupieje. Akceptujemy przedstawianą rzeczywistość, nie kwestionujemy, nie dociekamy, nie pytamy.
Test stołka
Steve Magness, trener na University of Houston, proponuje tzw. „test stołka”. Aby stać stabilnie, stołek musi stać na trzech nogach – gdy jednej z nich brakuje, stołek się po prostu wywraca.
Pierwszą nogą ma być praktyka. Proponowane rozwiązanie musi działać w realnym świecie, wiele osób zdążyło je już wypróbować i zobaczyć pozytywne efekty. Warto spojrzeć w stronę profesjonalnych zawodników, którzy stale poszukują przewagi nad konkurentami. Jeśli pojawi się cokolwiek, co tę przewagę zapewnia, w okamgnieniu adaptuje to cała rzesza zawodników. Nieważne, czy mówimy tu o zastosowaniu kolców lekkoatletycznych, czy zmianie techniki w skakaniu wzwyż, mechanizm jest ten sam. Zapewne da się znaleźć kilku całkiem szybkich biegaczy, którzy np. wychwalają crossfit czy metodę POSE, ale nas interesuje szersze spojrzenie, przede wszystkim powszechność zjawiska. Drugą nogą są właśnie rzetelne badania naukowe, które potwierdzają skuteczność innowacyjnego rozwiązania. Trzecią nogą jest rzetelna teoria, która tłumaczy dlaczego dane rozwiązanie może być skuteczne i przekłada się na poprawę wyników sportowych. Spróbujcie przez „test stołka” przepuścić zarówno sportowe dogmaty – takie jak rozciąganie czy periodyzację, jak i najnowsze trendy – takie jak bieganie naturalne czy stosowanie kompresji. Gwarantuję ciekawe wnioski.
Artykuł pochodzi z numeru grudniowego Biegania 2014.