Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Magda Łączak: Przed zawodami brałabym 3. miejsce w ciemno [WYWIAD]
fot. Magda Łączak i Emelie Forsberg
Magda Łączak z teamu Salomon Suunto Team Poland 12 lipca w Val d’Isere zajęła 2. miejsce w biegu L’Ice Trail Tarentaise 2015 mającym rangę mistrzostw Europy w Skyrunningu. – Ci co mnie znają, wiedzą, że ja lubię na zawodach robić swoje. Szczególnie na takich trudnych zawodach – mówi dla Magazynbieganie.pl świeżo upieczona wicemistrzyni Europy.
Magdy nikomu nie trzeba przedstawiać w polskim świece ultra. W tym roku w parze z Pawłem Dybkiem wygrała Bieg Rzeźnika i poprawiła swój rekord w parach mieszanych. W swojej karierze wygrała też między innymi Bieg Siedmiu Dolin, Bieg Granią Tatr.
Przed rokiem na Mistrzostwach Świata w Skyrunningu, na dystansie 80 km zajęła 3. miejsce. Na podium stanęła obok Emelie Forsberg (Szwecja) i Anny Frost (Nowa Zelandia), które można uznać za żeńskie odpowiedniki Kiliana Jorneta czy Antona Krupicki. Magda osiągnęła czas 12 godz. i 48 min, tracąc jedynie 2 minuty do drugiej kobiety na mecie – Anny Frost. Zwyciężczyni – Emelie Forsberg – wygrała z przewagą zaledwie 8 minut, wiec poziom był naprawdę wyrównany.
W tym roku, 12 lipca we Francji startowała razem z dwoma kolegami z teamu – Pawłem Dybkiem i Marcinem Świercem. Paweł był 12., Marcin dobiegł do mety na 13 pozycji. Mogło być lepiej, ale podczas jednego ze zbiegów wywrócił się i mocno się poobijał. Na szczęście poza groźnie wyglądającymi obtarciami i kilkoma siniakami nic mu się nie stało.
Magda w klasyfikacji generalnej z czasem 09:30:37 zajęła 24. miejsce. W klasyfikacji kobiet była druga.
Magda, świetny bieg, świetny czas. Z Emelie Forsberg przegrałaś o niecałe 14 minut. Można powiedzieć, że już prawie ją widziałaś. Jak to wyglądało na trasie?
Zawody zaczęły się z przytupem, bo trzeba było podbiec prawie 2000 m, a znając podbieg, wiedziałam, że muszę zacząć spokojnie. Na starcie ustawiłam się na końcu sektora elity. Z Emelie nie widziałyśmy się aż do około 52 km. Był to podbieg i zbieg z Aiguille Pers (około 3400 metrów) tą samą trasą. Emelie zbiegając, uśmiechnęła się i powiedziała, że super mi idzie i że jestem druga. Ja odpowiedziałam, że biegnie rewelacyjnie i że jest pierwsza [śmiech].
Emelie jest bardzo fajną osobą, to był bardzo miły moment. Nie miałam w planie się z nią ścigać. Uważam, że ona jest zawodniczką z innej ligi niż ja. Tydzień wcześniej, przed mistrzostwami Europy wystartowała w Mount Marathon na Alasce. Na ostatnich dwóch kilometrach potrafiła pobiec ze średnim tempem 3:15 min/km. To dla mnie kosmos!
fot. Magda Łączak i Paweł Dybek
Jak przygotowywałaś się do tego biegu? Obozy wysokogórskie?
Na miejsce zawodów przyjechaliśmy dwa tygodnie wcześniej. Mieliśmy zarezerwowany pokój w Tignes na wysokości 2100 m.n.p.m. To jedyne i pierwsze w karierze moje przygotowanie wysokościowe do zawodów.
Jak wyglądał Twój trening przed? Na co kładłaś akcent? Jakie objętości biegałaś?
Najważniejsze przed zawodami było przygotowanie się do tak długich podejść/podbiegów. Dlatego codziennie robiliśmy wycieczki górskie. Nie nazwałabym tego jednak szczególnym przygotowaniem. Tak przygotowuję się zawsze.
Poza tym ograniczyłam ilość akcentów, bo same wycieczki były ciężkim doświadczeniem dla organizmu. Biegałam standardowo od 80-100 km tygodniowo. Żadnych rewolucji.
Jaką taktykę przybrałaś na bieg? Biegli też panowie z Twojego teamu. Była jakaś współpraca?
Tego raczej nie da się nazwać współpracą, ale dopingujemy się nawzajem. Na przykład Marcin Świerc zbiegając z Grande Motte, kolejny raz krzyknął „dajesz Magda!”. To zawsze jest takim przyjemnym momentem. Dzięki temu człowiek czuje się jak by był między swoimi.
Natomiast taktyka na bieg była prosta – wytrzymać do końca. Mieliśmy obieganą całą trasę i wiedzieliśmy, że skończenie tych zawodów nie jest formalnością. Ci co mnie znają, wiedzą, że ja lubię na zawodach robić swoje. Szczególnie na takich trudnych zawodach. Już po pierwszym podbiegu byłam mocno zmęczona, dlatego pomimo wyprzedzenia drugiej zawodniczki, postanowiłam zwolnić i odpocząć.
Wizja 40 kilometrów studziła ambicje. Pomyślałam sobie, że przed zawodami trzecie miejsce brałabym w ciemno i że trzeba zrobić wszystko, żeby go nie stracić. Za plecami miałam Maud Gobert, Francuzkę, którą rok wcześniej na mistrzostwach świata w Chamonix dogoniłam na ostatnim podbiegu oraz Annę Comet Pascua, która zajęła drugie miejsce na La Palmie na Transvulcanii. Wiedziałam, że dziewczyny nie złożą broni. Był też tłum nieznanych mi Hiszpanek w szpanerskich bluzach kadry narodowej Hiszpanii. Chciałam za wszelką cenę robić swoje.
Co jadłaś na trasie?
Na trasie towarzyszyły mi żele ETIXX, sztuk około 15. Na drugim bufecie zjadłam też dwie ćwiartki pomarańczy.
A jak z ubraniami? Ice Trail to rozgrywany najwyżej na świecie bieg ultra. Startuje się z 1850 metrów. Leżał śnieg?
W wielu miejscach był śnieg, a Grande Motte jest zupełnie zaśnieżone od wysokości około 2800 metrów nad poziomem morza. Tam obowiązkowo musieliśmy założyć yaktraxy. Bez nich poruszanie się byłoby bardzo trudne.
Mimo śniegu było ciepło, więc wystartowałam w cienkiej koszulce i spódnicy. Na Grande Motte miałam założone rękawki, które zdjęłam o wschodzie słońca. Założyłam nogawki, bo były obowiązkowe. Emelie je zsunęła na kostki, ja uznałam, że będą chronić łydki przez zadrapaniami lodu.
Jakie masz plany na dalszą część sezonu?
Teraz chcę trochę odpocząć. W sobotę będę w Lądku Zdroju Na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich, gdzie będzie można na żywo posłuchać opowieści z naszego biegowego życia. W niedzielę pobiegnę na Trojak.
Następnym ultramaratonem, w którym wystartuję, będzie Bieg 7 Dolin w Krynicy. Ten bieg ma rangę mistrzostw Polski. Mamy też zaproszenie na Bieg Templariuszy we Francji.