– Słuchaj, może byśmy wystartowali na koniec wyjazdu w jakimś biegu? Znalazłam coś fajnego w Denver, jest dyszka i piątka po parku. Na mecie będzie ciasto dyniowe! – rzuciłam luźną propozycję pewnego słonecznego, październikowego poranka. Bieg miał być wisienką na torcie w naszej amerykańskiej przygodzie.
Przypomina pająka o wielu chudych odnóżach, ruchliwego, podrygującego wesoło w kącie pokoju. Ma dziewczęcą, ładną twarz stale rozciągniętą w uśmiechu. Rory Bosio nie wygląda na pierwszy rzut oka na dziewczynę mocno zaangażowaną w sport. Ale to ona zwyciężyła drugi raz z rzędu w Ultra-Trail du Mont-Blanc, w ubiegłym roku plasując się na 7. miejscu w generalce i poprawiając rekord kobiet o 2 godziny i 20 minut.
Na początku września uruchomiliśmy ankietę, która miała zebrać informacje o ultramaratończykach – ich biegowym stażu i wynikach, treningu i rzeczach obocznych – np. diecie. Chcieliśmy się dowiedzieć skąd czerpią wiedzę, jak podchodzą do wyścigów. Na ankietę odpowiedziało 400 osób. Jaki obraz polskiego ultramaratończyka się z niej wyłania?
Rozbijanie skorupki jajka o skałę, za którą siedzi się chroniąc przez mroźnym, listopadowym wiatrem to prawdziwa abstrakcja. Obieranie go w rękawiczkach, trochę zgrabiałymi rękami to również sytuacja niecodzienna. Ale cóż to za radość doświadczyć takiej uczty na grubo ponad 3500 metrów n.p.m., patrząc jak na szczyty dookoła pada śnieg, a jezioro w dolinie błyszczy od słońca. – Dobra, chowaj skorupki Krzysiu, trzeba lecieć. Kto ostatni nad jeziorem ten zmywa po obiedzie!
Na początku września uruchomiliśmy ankietę, która miała zebrać informacje o treningu ultramaratończyków. Pokazać jak trenujemy, skąd czerpiemy wiedzę, jak podchodzimy do wyścigów. Odpowiedziało na nią 400 osób. Jaki obraz polskiego ultramaratończyka się z niej wyłoni?
Wywiad z Gediminasem Griniusem – piątym zawodnikiem na mecie UTMB, powieść o Spartathlonie, test Polara M400, ćwiczenia asymetryczne, recenzja ksiażki „Bieganie metodą Danielsa” i śniadania idealne przez treningiem i zawodami. Te i inne tematy znajdziecie w numerze listopadowym miesięcznika Bieganie.
Gdy zegar na New York City Marathon w 1978 roku wskazał czas 2:32.30, linię mety przekroczyła pierwsza kobieta. „Jakaś blondynka” – rozeszło się w tłumie zgromadzonych kibiców. Nikt nie wiedział, kim owa blondynka jest, bo zarejestrowała się do biegu tak późno, że jej nazwisko nie zdążyło się pojawić się na liście startowej. A sama Grete nie miała pojęcia, że wygrała.
Spacerowaliśmy głównym deptakiem Boulder, Pearl Street. Minęliśmy automat z batonami stojący przy ulicy. Z pozoru właściwie się nie różnił od naszych, widywanych w różnych miejscach użyteczności publicznej. Tyle tylko, że zamiast snickersów były w nim żele energetyczne i batony Clif Bar.
Dlaczego tak mizernie u nas z wielkimi gwiazdami w bieganiu? Dlaczego niemal każdy zna Mo Faraha i Usaina Bolta czy Nicka Symmondsa a nasi, może poza Henrykiem Szostem i Iwoną Lewandowską, pozostają w cieniu? Dlaczego kojarzymy ich co najwyżej z nazwiskiem, nawet jeśli mają na swoim koncie jakieś sportowe osiągnięcia?
Iwona Lewandowska przybiegła na metę maratonu w Eindhoven jako pierwsza wśród kobiet z wynikiem 2:28:31! Polki zajęły całe podium! Druga była Olga Kalendarova-Ochal (2:32:04), trzecia Monika Stefanowicz (2:32:24). Na 8. miejscu przybiegł Marcin Chabowski z czasem 2:15:04, […]