Blogi > Blogi > Paulina Ożarowska
Bieganie po japońsku
Biorąc pod uwagę, iż jeden z największych maratonów na świecie ma miejsce w Tokio wyszłam z założenia, że liczba biegaczy, których można tam spotkać na ścieżkach musi być wyższa niż u nas. Tymczasem rzeczywistość po raz kolejny spłatała mi figla.
Zanim jeszcze rozpoczęłam swoją przygodę z bieganiem, całkiem przypadkiem w moje ręce wpadła książka jednego z najbardziej rozpoznawalnych pisarzy japońskich, tj. Murakamiego o przyjemnie brzmiącym tytule „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Ta książka oraz przeświadczenie, że jadę do kraju, w którym odbywa się jeden z największych maratonów na świecie sprawiły, że byłam przekonana, że zostanę zdruzgotana liczbą spotykanych biegaczy. I w sumie można powiedzieć, że tak było. Sęk w tym, że zostałam zdruzgotana nieliczną grupą biegaczy, których spotkałam podczas moich treningów. Być może to kwestia niesprzyjającej pory moich odwiedzin? Pora deszczowa z bardzo wysokim wskaźnikiem wilgotności sprawia, że nawet najspokojniejszy spacer kończy się mokrą odzieżą i poczuciem wykończenia, nie mówiąc już o stanie fizycznym jaki się osiąga podczas treningów biegowych. Ale ponieważ elementów zaskoczenia było więcej, postanowiłam opisać moje spostrzeżenia z treningów w tym kraju.
Jak to się robi w Japonii
Jeśli narzekasz na niedostateczne ścieżki biegowe w swoim mieście, uciążliwych pieszych lub rowerzystów mijających cię z prędkością światła naprawdę powinieneś docenić to co masz. Bieganie w Japonii jest zdecydowanie trudniejsze. W miastach co chwila są skrzyżowania ze światłami, na których w oczekiwaniu na zielone światło można spędzić 5 minut. Chcąc nie chcąc musisz się więc do chwila zatrzymać, trening szybkościowy niemal od razu sobie odpuszczasz. Znalezienie długiej prostej bez świateł graniczy niemal z cudem. Również tereny potencjalnie przyjazne biegaczom, jak na przykład nadbrzeża, co kilkaset metrów są ogradzane. W celu kontynuowania biegu, jesteś więc zmuszony okrążyć „przeszkodę” pokonując kilkanaście wbiegów i zbiegów po schodach oraz skorzystać z przejść na wspomnianych powyżej skrzyżowaniach. Jak więc widzicie nie ma nudy podczas treningu.
Z racji ekstensywnej zabudowy mieszkalnej i biurowo-użytkowej oraz w moim odczuciu braku chyba jakichkolwiek planów urbanistycznych w miastach takich jak Tokio lub Kioto liczba terenów zielonych w mieście i jego okolicach jest mniejsza niż u nas. Istniejące parki zapełniają się niezliczoną liczbą biegaczy w trakcie weekendów, podczas gdy w trakcie tygodnia uświadczenie tam biegacza graniczy niemal z cudem. Być może przyczyna jest prozaicznie prosta. Przeciętny Japończyk wychodzi do pracy rano, natomiast rzadko pracę kończy przed godziną 20. Doliczając do tego czas dojazdu do domu oraz bardzo częste „nieobowiązkowe” wyjścia współpracowników po procy na jedzenie/karaoke/drinka ciężko znaleźć chwilę na trening. Chociaż jak większość z nas wie, dla chcącego nic trudnego.
Kolejna kwestia to klimat. Mi przyszło odwiedzać ten kraj, gdy na przeważającej jego części gościła właśnie pora deszczowa. Oznacza to stosunkowo wysokie temperatury (25-30 stopni), deszcz (w pogodne dni jedynie zachmurzone niebo) oraz wilgotność powietrza na poziomie 80-90%. Wyobraź więc sobie trening szybkościowy lub siłowy, gdy powietrze wciągane do płuc przypomina gorącą zupę, a nawet najbardziej przewiewne i nowoczesne ubranie po 2 minutach przypomina świeże pranie.
Biegacze vs. biegaczki
O ile w naszym kraju coraz częściej podkreśla się zwiększony udział płci pięknej w ogólnej liczbie biegaczy, po 2 tygodniowym pobycie w Japonii mam wrażenie, że zdecydowanie więcej biegających stanowią tam mężczyźni. Biegaczki jedynie „bywały” na trasach. I jeśli już, to towarzystwie koleżanki, z którą podczas biegu miały okazję na wspólne plotkowanie. Panowie tymczasem w znacznej większości biegali samotnie. To co łączyło przedstawicieli obu płci to wspólne podejście do japońskiej mody biegowej, o czym poniżej.
Moda biegowa
O ile w Japonii można znaleźć właściwie ten sam sprzęt biegowy co na naszych półkach, a reklamy rozwieszone w sklepach są tymi samymi, które znamy z naszych witryn, to jednak japońska moda biegowa znacznie odbiega od tej którą znamy. Mimo mało sprzyjającego klimatu w czerwcu (o którym było powyżej) przy temperaturach +20 stopni i wilgotności na poziomie 80% lub więcej, niemal wszyscy japońscy biegacze biegali w pełnym rynsztunku składającym się z :„długich leginsów, na które zakładali krótkie spodenki, oraz bluzek z długim rękawem przykrytych podkoszulkiem z krótkim rękawem. Część z nich (zapewne byli to „wywrotowcy”) ograniczała się do biegania w bluzie. Podczas, gdy ja odpływałam z gorąca w swoim „minimalistycznym stroju” składającym się z krótkich spodenek i koszulki, oni z gracją i ręczniczkiem frotte zawieszonym na karku przebiegali spokojnym i stonowanym krokiem po swojej okolicy.
Biegacz i otoczenie
W trakcie dwóch tygodni pobytu w Japonii udało mi się zrobić kilka treningów w bardzo różnym otoczeniu. Miałam okazję poćwiczyć sporo podbiegów w terenach obfitujących w pagórki, na których stały świątynie buddyjskie lub shintoistyczne (Niko). Niesamowite wrażenie robił również poranny trening po górkach i pomiędzy oswojonymi sarnami (miejscowość o nazwie Nara – polecam każdemu). Dużo radości przyniósł również pierwszy bieg wąskimi uliczkami pomiędzy tradycyjnymi osiedlami japońskimi w Kumamoto. W Tokio dzięki treningowi dowiedziałam się, gdzie swoje lokale mają lokalni bezdomni (ich domki nad brzegiem rzeki były czyste, a pod „drzwiami” stały nawet kwiatki w doniczkach). W każdym z tych miejsc widok „białego” biegnącego wprowadzał nie lada zaciekawienie. Nie tylko biegacze, a właściwie powinnam napisać, że to właśnie głównie przechodnie witali mnie i mojego męża uśmiechem i głośnym „Ohayogozaimas” (co w skrócie oznacza „Dzień dobry”). Nawet bezdomni spotkani w Tokio, głośno dopingowali „Go! Go! Go!”.
I tak sobie myślę, że właśnie taki świat lubię. O poranku, prawdziwy, z dziećmi idącymi do szkoły i panami zamiatającymi ulice. Gdy widzę prawdziwe życie i prawdziwych ludzi, a nie świat wystylizowany dla turysty. Żałuję tylko, że na mojej trasie podróży nie trafiłam na żadne zawody. Myślę, że uczestnictwo w nich mogłoby być kolejnym ciekawym doświadczeniem.