Przez biegowe media przetacza się burzliwa dyskusja na temat Kenijczyków i Ukraińców startujących w biegach ulicznych w Polsce. Po serii artykułów opinia publiczna z zaskoczeniem dowiaduje się, że jest to bezwzględny biznes, na którym zarabiają głównie pośrednicy, w tle zaś są podejrzenia o doping oraz niemalże niewolnictwo.
Każdy z biegaczy na wysokim poziomie zaawansowania sportowego chciałby być profesjonalistą. W szczególności dotyczy to zawodników klubowych, dla których bieganie jest pomysłem na życie. Bardzo ciekawe i fajne życie… A więc stawiają na bieganie – chcąc z tego żyć, zdobywać medale, uczestniczyć w imprezach mistrzowskich, olimpiadach, etc. Mieć sponsorów, stypendia. Poświęcają się swojej pasji, trenując dużo i dużo inwestując w swoje zawodowe bieganie. Jednak, obiektywnie oceniając, poziom naszego zawodowego biegania jest „delikatnie mówiąc” nie najwyższy.
Niedziela, 28 września 2014 r. Dochodzi 15:20. Mija 6 godzin i 20 minut od strzału startera. Za 10 minut upłynie limit czasu 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Gdyby to był Comrades Marathon, w minucie upływu limitu zamknięto by metę – i ci wszyscy, którym do mety brakuje kilku metrów czy kilku kilometrów – wszyscy oni zostają przed metą, bez medalu, bez tytułu finiszera. W Warszawie jest inaczej.
W ostatnim czasie dwie imprezy biegowe w Polsce zaliczyły ciekawe wpadki, warte felietonu. Warto o nich wspomnieć ku przestrodze.
Zastanawialiście się kiedyś, co chcielibyście osiągnąć dzięki triathlonowi lub w nim samym? Otóż mi się to właśnie dziś przydarzyło podczas jednej z tych ciągnących się „nocnej Polaków rozmowy”.
Jeszcze nie opadł kurz po felietonie Marty Tittenbrun „Ultramaratony są dla cieniasów”. Cieszę się, że go napisała. To ciekawe spojrzenie na sprawę glorii i chwały jaką można zdobyć zwłaszcza wśród niebiegających kolegów ze swojego szerokiego otoczenia. Felieton pokazał jak wielu ludzi czyta tylko nagłówek albo bulwersując się nim, nie potrafi zrozumieć treści. Tymczasem takie teksty są nam potrzebne, pobudzają do refleksji, choć czasem powodują solidny wstrząs i gniew. Chcemy jednak pisać o rzeczach istotnych, kontrowersyjnych. Nie zgadzasz się? Super – to podyskutuj! Internet już wystarczająco obfituje w głaskanie i nijaką łagodność. I w porady dla ludzi, którzy chcieliby coś ze sobą zrobić ale… niewystarczająco żeby coś ze sobą zrobić.
Alberto Salazar przez wielu uważany jest za najbardziej podejrzaną personę w świecie biegów. I jego i zawodników co rusz podejrzewa się o nieczyste intencje i niecne postępki. Gdy Mo Farah tydzień temu zwyciężył w półmaratonie w Wielkiej Brytanii, od razu zarzucono mu, że bieg był ustawiony.
Biegowa stolica Polski – tak mówią organizatorzy i wszyscy ci, którzy im podbijają bębenek i chcą się podlizać. Chociaż właściwie nie wiadomo po co, bo wszyscy biegacze akurat są tutaj traktowani całkiem przyzwoicie. Największa impreza biegowa w Polsce – to też określenie, które padało gęsto w zaprzyjaźnionych mediach. Chociaż wielkość jest zawsze kwestią względną. W tym przypadku dookreśla ją wzgląd na czas trwania i liczbę konkurencji biegowych oraz pokrewnych. A także prawdopodobnie wielość i wysokość nagród. V Festiwal Biegowy przeszedł do historii.
Pokonałeś Rzeźnika, Chudego Wawrzyńca, setkę w Krynicy? Wrzuciłeś zdjęcie na Facebooka, posypały się lajki i komentarze niebiegających znajomych, że jesteś kosmitą? Nie ciesz się tak. To darmowa chwała i łatwy splendor. Ultramaratony są dla cieniasów.
Nie bez kozery po głównym starcie sezonu powinno się zrobić roztrenowanie – wygłosiłam błyskotliwą myśl. Siedzieliśmy w studio radiowej Czwórki w doborowym towarzystwie i w audycji, nomen omen, „Czwarty bieg” zniechęcaliśmy ludzi do biegania. Serio. Audycję prowadził Piotr Galus, a w studio byli też dyrektor Fundacji Maratonu Warszawskiego, szef największego maratonu i półmaratonu w Polsce, naczelny magazynu „Bieganie” Marek Tronina i trenerka-biegaczka Weronika Zielińska. Oraz ja. Która na co dzień pisze o tym, jakie bieganie jest fajne i że warto biegać.