Blogi > Blogi > Magda Ostrowska-Dołęgowska
Kobieta mnie bije
Spotkałam podczas treningu znajomego. Powiedział, że różowa koszulka zawsze każe mu spiąć się, wyprzedzić. Pogratulował wyniku w Biegu Rzeźnika, który osiągnęłyśmy z Sabiną Giełzak. „Gdzie jeszcze w tym roku będziesz się ścigać w Polsce? Gdzie mogę Cię obiegać?”, zapytał.
Szwagier mojego męża do mnie pierwszej wysyłał smsy z mety półmaratonu czy maratonu, w którym był lepszy ode mnie. „Ha! Obiegałem cię!”. Na mecie Biegu Rzeźnika wiele osób podchodziło i pytało o mój najlepszy wynik w maratonie. „3:22?! Mam dużo lepszą życiówkę od ciebie, jak to się stało, że byłaś przede mną?”.
Pogodzenie się ze świadomością, że kobieta może być sprawniejsza, lepsza w sporcie, wielu mężczyznom przychodzi z wielkim trudem. Tak wielkim, że albo nie mogą w to uwierzyć, albo, jeśli już muszą – uznają kobietę, która ich wyprzedziła za cyborga.
Zaczynam się czasem trochę o to wściekać, bo jeśli jesteś lepszy, kolego – wyprzedzisz mnie. Ale jeśli będziesz gorszy, dlaczego miałabym ustępować Twojemu ego? Ja też mam swoje ego. My – kobiety mamy ego. Być może to ono, zranione już na wstępie, że przecież i tak jesteśmy gorsze, sprawia, że tak wiele z nas unika rywalizacji?
Już stojąc na starcie mam o 10% „gorzej”. Bo jak powiadają uczeni, o tyle średnio różnią się wyniki najlepszych kobiet i mężczyzn z racji czystej biologii. Nasze serca są średnio o 30 gramów lżejsze, a podczas każdego skurczu wyrzucają o ponad 16% mniej krwi do aorty. Krew mamy uboższą w czerwone krwinki, a nasze płuca mają mniejszą powierzchnię całkowitą pęcherzyków. Tłuszczu też nosimy na sobie więcej, mniejszy procent naszych ciał stanowi masa mięśniowa i to nawet u żylastej, wysportowanej laski. Ale na mecie liczą się liczby. Kolega, który obiega mnie o dwie minuty nadal będzie chodził dumny jak paw, a moje ego ma szansę poczuć się trochę jakby zjadło coś nieświeżego. Nie mówię o biologii, żeby się usprawiedliwiać, nie przeliczam też w domu czy szwagier zmieścił się w tych 10% bycia lepszym ode mnie „z racji biologii”.
Tylko biegam. Odsadziłam szwagra w maratonie o jakieś 20 minut. W Biegu Rzeźnika, razem z mniejszą ode mnie i pancerniejszą Sabiną przeorałyśmy ego wielu mężczyzn, którzy mają w maratonie dużo lepsze życiówki. Byłyśmy siódmym zespołem na mecie, z 403, które wystartowały. Za nami aż roiło się od prężnych, męskich łydek. Gdy w zespole startuje kobieta i mężczyzna – wytłumaczenie jest proste – „Przeciągnął ją cały ten dystans, mocny chłop!”. Ale gdy dziewczyny są dwie – trudno dorobić filozofię. Na ostatnim zbiegu, blisko przed metą wyprzedziłyśmy jeszcze kolegów, którzy robią po 1:14 w półmaratonie. Mieli problem z kolanem. Kamil biegł jakiś czas za nami i prosił: „Madzia, nie wyprzedzajcie nas, nie róbcie nam tego”. To było bardzo zabawne i rozczuliło mnie do głębi. Dołożyłyśmy chłopakom jeszcze dwie minuty.
Pobiegłyśmy tak dobrze, bo w biegach ultra poza mocną łydką liczy się zimna krew, mocna psychika, doświadczenie, pewność siebie i umiejętność dobrego zbiegania. Summa summarum – byłyśmy lepsze od ludzi, których zostawiłyśmy za plecami. Nie chciałam krzywdzić ich ego, walczyłam o dobre samopoczucie swojego. Gdy na zawodach na dychę dwie minuty przede mną na metę dociera kolega, który dopiero rok czy dwa lata temu zaczął biegać – gratuluję mu dobrego wyniku, mimo że moje ego mówi, że zaraz rozbolą je wszystkie zęby.
Fajnie jest mieć swoich rywali, bo wiadomo – czołówka i tak jest daleko przed nami, nawet ta amatorska. Świetnie jest mieć z kim się ścigać, podglądać swoje wyniki, wysyłać sobie zawadiacki uśmieszek tuż przed startem i czekać na siebie na mecie żeby pocieszyć się triumfem. I w sumie – cieszę się, że moi koledzy chcą ze mną rywalizować, bo to znaczy, że traktują mnie poważnie i cenią moją moc. Szkoda mi tylko, że mężczyznom tak bardzo zależy żeby obiegać mnie, bo jestem kobietą, a nie godnym rywalem.