Blogi > Blogi > Paulina Ożarowska
Nie każdy trening kończy się sukcesem.. a może jednak?
Chyba wszyscy wiemy, że nie każdy trening jest udany. Czasem biegnie nam się świetnie mimo zmęczenia, a innym razem każdy kilometr jest walką ze sobą. Czy te “nieudane treningi” powinniśmy zaliczyć do porażek? Czy trening bez życiówki, to trening stracony?
Traf chciał, ze podobno najcieplejszy dzień tego lata przypadał na niedziele, czyli dzień, w którym robię długi wybieg. Zazwyczaj jest to spokojny trening, na który wybiegam razem z mężem, ale każde biegnie swoim tempem. Umawiamy się gdzieś na trasie, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku u drugiego.
Tej niedzieli umówiliśmy się jednak ze znajomymi na wspólny bieg po lesie. Znajomi są biegaczami, z życiówkami, o jakich mogę jedynie pomarzyć. Z całej naszej czwórki to ja byłam tym najsłabszym ogniwem.
Już na starcie, przy wyjściu z domu było duszno nie do zniesienia, ale miałam nadzieję, że w lesie będzie bardziej znośnie. Nic bardziej mylnego – duchota jeszcze większa. Wiedząc, że będzie ciężko i znając swój organizm, zabrałam ze sobą wodę. Ale ponad 30C, nawet z wodą nie jest łatwe.
Na 4 km czuję, że to będzie ciężki trening. Tym bardziej, że trasa przez las obfituje też w kawałki piaskowe. Na 10 km już trochę opadam z sił, a przecież przede mną jeszcze 12. Zaczynają mi krążyć po głowie myśli, że nie będzie lekko, ale przecież już prawie „wracamy” więc może się uda. Na 14 km krótki postój, na złapanie oddechu i popitkę. Ale w lesie komary i gzy atakują, więc nie da się spokojnie odpocząć, czas więc ruszać dalej. Samo południe, więc słońce coraz bardziej grzeje. Każdy kolejny kilometr coraz cięższy. Zaczynam już łączyć bieg z marszem.
Po 2 godz. i 34 minutach kończę zmordowana i wściekła na beznadziejny 22-kilometrowy trening. Znajomi, doświadczeni biegacze pocieszają, że nie było źle. Trening został przecież wykonany przecież zgodnie z planem. Mimo wszystko mam poczucie porażki. Ja zawalidroga.. opóźniacz itd. Nie tak to miało wyglądać.
Wieczorem, gdy emocje opadły, pod moim wpisem na Endomondo znajoma napisała mi, że przecież to super wynik. Taki trening, w takiej temperaturze? I tak sobie myślę, że w sumie to prawda. W taki gorąc 22 km to nie mały odcinek, zwłaszcza dla takiego amatora jak ja. Przecież ruszyłam się z domu, choć wiedziałam, że nie będzie prosto. Nie skróciłam planu. Podbiegałam mimo, że czułam potworne zmęczenie. Więc nie ma co płakać, następny raz będzie lepszy. I tyle.
Czasem każdego z nas dopada nastrój zejściowy. Oczywiście każdego inaczej i na inną skalę. Nie tylko my amatorzy, początkujący i zaawansowani walczymy ze sobą wypluwając płuca. Zawodowcy również mają swoje gorsze dni. Po prostu może należy zaakceptować fakt, że czasem będzie ciężko. Nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem. Nie da się na każdym treningu bić życiówki. Czasem wychodzę na trening zmordowana po pracy i biegnie mi się świetnie. A czasem mimo regeneracji po prostu człapię i opadam z sił. Dziś ćwiczyłam swoją psyche. Jutro będę ćwiczyć siłę i prędkość ;).