Pierwszy triathlon w Serocku – 15 czerwca [PODSUMOWANIE]
W ubiegłą niedzielę 15 czerwca w Serocku odbył się pierwszy triathlon organizowany przez firmę Friends of Sports i Urząd Miasta Serock, współorganizowany przez Scott Trisferę Polska. Przyznaję, że mam bardzo duży problem z oceną tej imprezy, a uczucia w stosunku do tego przedsięwzięcia mam co najmniej tak nieokreślone, jak nieokreślona tego dnia była pogoda.
Triathlon w Serocku był pierwszą tego typu imprezą organizowaną przez tę ekipę. Gdybym nie widziała na własne oczy, jak bardzo organizatorzy starali się, aby wszystko się udało, mogłabym skrytykować te zawody od góry do dołu. Organizatorom-debiutantom można jednak wiele wybaczyć, zwłaszcza że oni sami musieli się wiele nadenerwować przez uchybienia, które nie były ich winą.
Prawda jest taka, że zawody w Serocku były męczące nie tylko ze względu na wyjątkowo kapryśną pogodę – jeszcze dwa dni wcześniej lato zdawało się żyć pełnią życia, zaś w niedzielę wszyscy kibice telepali się z zimna, stojąc na pomoście w zimowych kurtkach. Największym problemem była zdecydowanie niewystarczająca obstawa trasy – zarówno rowerowej, jak i biegowej, choć w przypadku tej pierwszej miewało to gorsze skutki. Niektóre skrzyżowania były słabo oznaczone, nie było na nich ani „mundurowych”, ani wolontariuszy. Powstawały przez to liczne kolizje (niestety również z samochodami), nieporozumienia, gubienie się zawodników. Na trasie biegowej nikt nie musiał bać się o tak niebezpieczne sytuacje, ale niedostateczne oznakowanie spowodowało, że po zawodach niektórzy ich uczestnicy gorzko śmiali się, że brali udział w triathlonie na orientację. Trasa biegowa była przedłużona i bardzo zróżnicowana (kawałek po asfalcie, kawałek w lesie po piasku pod górę i w dół, a na deser podbieg po schodach), więc o życiówkach raczej nie było mowy.
Pierwsze schodki na pętli biegowej. Już za kilkaset metrów zawodnik zobaczy prawdziwy podbieg po schodach. Fot. Rafał Gliwa
Pewnego rodzaju atrakcją imprezy był wyjątkowy dobieg do strefy zmian T1. Po wyjściu z wody zawodnicy mieli do przebiegnięcia około 400 m pod górę po schodach. Zawsze to coś innego niż wszędzie indziej. Szkoda tylko, że ani na ulicy, ani na schodach nie rozłożono żadnych mat ani innego rodzaju zabezpieczenia. Osobiście przypłaciłam to rozciętym palcem i kawałkiem szkła (lub czegoś innego – nie wiem co to było, wiem tylko, że boli) wbitego w podeszwę stopy.
Tak czy inaczej, myślę, że za rok chętnie przyjadę do Serocka jeszcze raz. Dla mnie, jako jeszcze niedoświadczonej zawodniczki, było to potężne i potrzebne doświadczenie – i mówię to całkiem bez ironii. Opóźniony start 1/2 IM, rozkładanie bojek na dziesięć minut przed startem – to wszystko da się wybaczyć, choć nie sposób nie zastanawiać się, z czego wynikały podobne „awarie”. O przyszłoroczną organizację raczej się nie martwię – jestem przekonana, że organizatorzy wyciągną wnioski, poprawią to, co w ich mocy, a służby porządkowe uda im się lepiej przypilnować. Może za rok większą liczbę wolontariuszy (naprawdę świetnych i bardzo prężnych) należałoby porozstawiać po trasie, zamiast zostawiać tak wielu na punktach odżywczych. Reszta jest pewnie kwestią doświadczenia, szukania rozwiązań metodą prób i błędów.
Fot. Rafał Gliwa
Więcej zdjęć autora – link
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.