Blogi > Blogi > Magda Ostrowska-Dołęgowska
Biegacz jest jak Dr Jekyll i Mr Hyde
Istnieją sprawy, w których zdrowy rozsądek przegrywa, a biegacz zachowuje się jak Dr Jekyll i Mr Hyde. Fot.www.photographymuseum.com
Raz na jakiś czas robię sobie rachunek sumienia. Zresztą, powinien go robić każdy, kto ma jakieś ambitne plany, a nie czuwa nad nim mądry trener. I często czuję, że można przeczytać stosy książek, mnóstwo dobrych artykułów i nie umieć przełożyć tej wiedzy na siebie. Bo w sprawę miesza się ambicja, porównywanie się z innymi i skłonność do traktowania swojego przypadku jako ten szczególny, który ma inaczej.
Dziś splotło się w mojej głowie kilka refleksji, związanych z kontuzją, która mi jeszcze trochę dokucza, z niezadowalającym wynikiem, z artykułem, który przeczytałam o analizowaniu poprzedniego sezonu. Zastanawiam się jak wielu z nas analizuje to, co robi, co się udało, co nie i dlaczego. Jak wielu dochodzi do trafnych wniosków, nie oszukując samych siebie? Znam mnóstwo historii z zawodów, ludzi usprawiedliwiających się, że im nie poszło, bo nie jedli wystarczająco dużo na trasie albo za małe śniadanie. Tymczasem gdy się popatrzy na ich międzyczasy, jasno z nich wynika, że pocisnęli za szybko na początku. Z tego potrafię wyciągnąć nauczkę dla siebie. Tylko raz w maratonie (w ubiegłym roku w Krakowie) pobiegłam gorzej drugą połowę maratonu. Ale było to tylko 1,5 minuty różnicy, a cała druga połowa była pod wiatr. Nauczyłam się również oceniać jaki kilometraż wychodzi mi na zdrowie, a jaki nie i nie walczę o to żeby wpisać jak najwięcej do dzienniczka.
Jest jednak kilka rzeczy, w przypadku których nie umiem zastosować do siebie tego, co doradziłabym innym. Jeśli chodzi np. o racjonalne zachowanie w obliczu kontuzji, która już mnie dopadła – jestem jak Dr Jekyll i Mr Hyde. Zapytaj mnie: Co robić po skręceniu kostki? Odpowiem – odpuść na dobrych kilka dni, leż dużo, chłódź, nie biegaj, weź się ewentualnie za coś, co nie angażuje kostki, nie uraża jej dodatkowo. Im więcej czasu dasz sobie na początku, tym szybciej się wyleczysz. Szybki powrót do treningów nic dobrego nie przyniesie. Banał? Pewnie, że tak. Tylko jak to zastosować na samym sobie?
Drugi głos w głowie podpowie – „Nie bądź mazgaj, to tylko lekko skręcona kostka, nie boli nawet za bardzo jak biegasz, prawda? Szoruj na trening!”.
Efekt? Kontuzja robi wielki come back. I znowu mam z głowy 2 tygodnie, po których za szybko próbuję wejść na ten poziom, z którego zaczęłam spadać. W ubiegłym roku skręciłam prawą kostkę. Wróciłam do biegania za szybko, przez co robiłam jeszcze dwie nieplanowane przerwy. W tym roku scenariusz się powtórzył, też nie umiałam odpuścić. „Bo kostka była skręcona jakby mniej niż ta zeszłoroczna, a przecież z tamtej kontuzji jakoś się wylizałam. No i ważny start na początku marca… Plan trzeba realizować…”. Na szczęście w tym roku przerwa była na razie tylko jedna i chyba lepiej ją przepracowałam. Może jeszcze jest dla mnie szansa, że kiedyś zdrowy rozsądek weźmie górę nad ambicją, nadmiernym optymizmem, przekonaniem, że przecież u mnie jest inaczej, że to jeszcze nie taki przypadek żeby trzeba było rezygnować. I wiem, że przekonuję się uparcie, jak ci, którzy tłumaczą mi, że pobiegli w maratonie pierwszą połowę za szybko, bo czuli, że mają moc.
Mówią, że kontuzja uczy pokory i nie ma przyspieszonych kursów. Bo jeśli ktoś próbuje je zrobić to wychodzą z tego rozbite na kolejne tygodnie studia zaoczne. Nie robię zwykle postanowień noworocznych, ale w tym roku mam jedno. Postaram się lepiej stosować do rad, które dałabym komuś innemu. Zwłaszcza tych bardzo niewygodnych…