Czytelnia > Czytelnia > Felietony > Sprzęt
Sprzęt za nas nie pobiegnie
Mówi się, że bieganie to tani sport. Chyba trochę się pozmieniało. Bieganie, jak każda dyscyplina sportu, rozwija się i zwiększa się nie tylko liczba biegaczy na ulicach, ale też innowacyjnych dodatków, które – według producentów – są niezbędne.
Pomyśleć, że jeszcze kilkanaście lat temu do biegania wystarczały byle jakie gatki, koszulka mogła być nawet bawełniana, buty miały po prostu być, a co ambitniejsi mieli jeszcze zegarek i wszystko to dawało pełnię szczęścia. Obecnie wybór dodatków do biegania jest tak szeroki, że jeśli chcemy być modni, na czasie i poczuć się bardziej profi niż Usain Bolt, to można przeznaczyć na nie fortunę. Wystarczy zebrać kilka bajerów typu skarpety kompresyjne za 200 zł, zegarek za 2000 zł, spodenki kompresyjne za 400 zł, koszulka za 300 zł, buty za 700 zł i już się uzbierało ponad 3500 zł. Jest to jednak wierzchołek góry lodowej! Gdyby dodać wszystkie inne większe lub mniejsze drobiazgi typu kosmiczne kurtki, bajeranckie bluzy, czołówki, plecaki, opaski, mierniki natlenienia mięśni czy kwasu mlekowego, to kwota spokojnie może stać się kilkukrotnie wyższa i bez problemu przekroczy 10 tysięcy złotych, a może nawet osiągnąć wartość nowego samochodu – wszystko zależy od wyobraźni.
Można odnieść wrażenie, że to bieganie jest dodatkiem do tego wszystkiego, a nie odwrotnie; że niektórzy biegają tylko dlatego, że można się obwiesić gadżetami, a sama aktywność schodzi na dalszy plan i w sumie to mogłoby jej nawet nie być – wystarczy tylko pokazać się przez chwilę w popularnym miejscu z nowymi zabawkami. Jakby tego było mało, producenci przekonują, że każdy nowy „bajer” pozwala poprawiać wyniki, że każda dodatkowa funkcja jest niezbędna i otwiera szereg nowych możliwości. Gdyby zebrać te wszystkie procenty, które informują, o ile dodatki mają poprawiać osiągi, to już nawet nie trzeba by przebierać nogami! Niestety praktyka pokazuje, że obietnice producentów to często kompletne bajki.
Doskonałym przykładem, jak można dorabiać ideologię do produktu, żeby tylko się sprzedawał, jest budząca wiele kontrowersji kompresja. Pomijając już jej działanie, które jest wielce dyskusyjne, a wyniki niezależnych badań niekoniecznie pokrywają się z badaniami producenta, wychodzą inne kwiatki. Na początku opaski były przeznaczone do krótkotrwałego wysiłku, niektórzy nawet informowali, jakiego czasu nie należy przekraczać. Kiedy ludzie zaczęli zakładać obcisłe opaski nawet na biegi ultra, trwające naście godzin, nagle zniknęły owe zapiski, nagle przestały one być produktem na krótki wysiłek. Co więcej – opaski zaczęły służyć także do regeneracji! Jeśli zajdzie potrzeba, to może dorobi się nową funkcjonalność.
Nieco podobna sytuacja jest w zegarkach, których cena może powalić na kolana, ale każda nowa funkcja ma być wręcz niezbędna, dlatego możemy znaleźć obecnie pomiar czasu kontaktu z podłożem czy wysokość odbicia. Niby fajnie, że monitorowany jest kolejny parametr, pytanie tylko: po co? Oczywiście chodzi o pochwalenie się możliwościami i zaimponowanie potencjalnemu kupcowi oraz podniesienie ceny, bo te parametry biegaczowi się nie przydadzą, jest to po prostu ciekawostka. Można się spodziewać, że kolejne modele będą monitorowały jeszcze szerszą paletę parametrów, które do niczego nie będą potrzebne: może kąt rozwarcia palców, współczynnik podskakiwania pośladków albo jeszcze inne cuda, to tylko kwestia fantazji producenta.
Jesteśmy zalewani całą masą marketingowych haseł, których zadaniem jest tylko zachęcenie do kupna, a nie przedstawienie rzetelnych informacji. Przykładów jeszcze bardziej absurdalnych można znaleźć więcej, jak choćby koszulki poprawiające natlenienie, turbinki do nosa itp. Należy pamiętać, że to nie sprzęt biega, tylko człowiek – i te wszystkie dodatki mogą co najwyżej poprawić wygodę czy komfort. Gdy popatrzymy na zawodowych sportowców, to nie są oni obwieszeni jak choinka wszelkiego rodzaju gadżetami, które mają działać cuda, a jeżeli założenie superkoszulki czy magicznych spodenek mogłoby poprawić osiągi, to oni by byli pierwszymi, którzy by z tego skorzystali.
Oczywiście nie zamierzam kwestionować rozwoju techniki, produkty stają się w większości przypadków coraz lepsze (choć nie pod każdym względem), ale wbrew temu, co można wyczytać w materiałach promocyjnych, nie spodziewajmy się przełomowych rozwiązań kilka razy w sezonie. Po prostu robiąc zakupy włączmy myślenie i nie kręćmy sami na siebie bata. Kupując te wszystkie często całkowicie niepotrzebne dodatki tylko utwierdzamy producentów w przeświadczeniu, że kupimy każdą głupotę, do której dorobiona zostanie odpowiednia ideologia, że można biegaczowi wcisnąć każdy gadżet, nawet jeśli jest mu on kompletnie niepotrzebny.