Blogi > Blogi > Magda Ostrowska-Dołęgowska
Szczęście i nieszczęście – kwestia podejścia
Silny wiatr, prosto w twarz. Nie mam się za kim schować. Zaczyna mi brakować sił. Zwalniam z premedytacją, bo boję się żeby nie zaliczyć ściany. Zawsze robiłam drugą połowę szybciej, a teraz? Życiówka, poprawa o 6 minut. I skwaszona mina.
Siedziałam owinięta srebrno-złotą folią NRC, na podłodze w miejscu, gdzie dzień wcześniej odbierałam pakiet startowy 10. Cracovia Maratonu. 3:22:25. Pierwszą połowę pobiegłam o 1,5 minuty szybciej niż pierwszą. Co się stało do diabła? Przecież ja tak nie robię. Druga połowa zawsze niesie mnie na skrzydłach, mam moc, wyprzedzam. A tu, w Krakowie zwiędłam. Oklapłam jak roślina bez wody. Ten paskudny wiatr… W pierwszej połowie było sporo krążenia wśród zabudowań, było się osłoniętym od wiatru. Siąpił lekki deszczyk, wspaniałe warunki do biegania. Co i raz przyłączał się jakiś młodzian – młody ciałem lub duchem i konwersował raźno, gdy mi ciężko było już prowadzić dyskusję. Później zostałam sama. Bo ci, którzy byli szybsi i mieli moc już polecieli do przodu, tych już nie dogonię. Jeśli kogoś doganiałam, obserwowałam raczej stany przedagonalne. Ludzi przechodzących do marszu, którzy zderzyli się ze ścianą z prędkością światła. Zwolniłam. Tylko troszkę, modląc się żeby nogi dowiozły mój ściśnięty żołądek, kolkę, trzepoczące się jak ptaszek w klatce serce i napinające się jak żabia gardziel płuca. Dowiozłam. Mimo bólu, prawie łez. 3:22:25. A walczyłam o 3:19:59. I jeszcze na trasie miałam poczucie porażki wymieszane jak w mikserze z euforią, bo to przecież wspaniała życiówka.
No właśnie. Siedząc już na wykładzinie jak superbohaterka w pelerynce z folii, zaczęłam myśleć trzeźwo. Ty, durak! Przecież to rewelacyjny wynik. To jest 3:22! Nie 3:28:50, nawet nie jest blisko wyniku z Poznania. To ponad 6 minut! W takich warunkach. I chcesz się użalać nad sobą, że druga połowa była o 1,5 minuty gorsza? Popatrz sobie na wyniki. Popatrz na tych, którzy wymęczyli drugą połowę 15 minut wolniej, albo jeszcze dłużej. Dlaczego więc siedzisz tu skwaszona, że zrobiłaś wspaniały wynik i tak znacząco poprawiłaś życiówkę?
Bo marzyłam o lepszym wyniku, który się nie udał. „Cel musi być wykonalny ale trudny, na granicy wykonalności. Cel musi być taki, że się go boisz i motywuje cię do ciężkich treningów”. I cel taki właśnie był. W dodatku – prawie się udało, bo przecież gdybym umówiła się ze swoją głową tylko na poprawę wyniku, cieszyłabym się nawet z 3:26. Tylko że to byłby wynik gorszy niż ten, który osiągnęłam. Wszystko jest kwestią podejścia, zdrowego rozsądku i umiejętności pogodzenia się ze sobą. Do herbaty zawsze można sobie nasypać soli zamiast cukru.
Pogodziłam się. Ale nie wtedy na wykładzinie. Dopiero po długim czasie naprawdę zaczęłam się cieszyć z tego wyniku. W dodatku, ponieważ nie było bardzo silnej obstawy, zajęłam 10. miejsce wśród kobiet. Nie postanowiłam, że przestanę się terroryzować ambitnymi planami. Warto o nie walczyć. Muszę tylko popracować nad tym żeby dostrzegać, że i tak jest się z czego cieszyć, nawet jak się nie uda.
A za wygraną kupiłam zegarek z GPS. Ładny, w groszkowym kolorze. Mój pierwszy własny. I te 3:22 też już wydaje mi się ładniejsze.