Czytelnia > Czytelnia > Reportaże
Uwaga na ostatni płotek – czyli większe i mniejsze wtopy w historii biegania
Dorando Pietri, Londyn 1908. Fot. The Print Collector/Print Collector/Getty Images
Koncentracja, ta maksymalna, przydaje się i w biegach sprinterskich, i w długich. Wystarczy chwila nieuwagi, jeden błąd, swój albo rywala, i sukces razem z marzeniami odlatują. Miesiące, a nawet lata pracy idą na marne. Przypomnijmy, jak wyglądały wielkie upadki i wypadki w lekkiej atletyce.
Festiwal zgubionych pałeczek
40 lat po igrzyskach w Meksyku, przed igrzyskami w Pekinie, Marcin Nowak opowiadał, jak on i jego koledzy perfekcyjnie dokonują zmian. Przekonywał, że stać ich na niespodziankę. – Indywidualnie z mocarzami z USA czy Jamajki nie mamy szans, ale zmianami możemy nadrobić bardzo dużo. Oni tego nie ćwiczą, my powtarzamy do znudzenia – twierdził przed półfinałem. On rozpoczynał. Przebiegł swój odcinek, perfekcyjnie miał przekazać pałeczkę Łukaszowi Chyle… I było po wszystkim. Błąd, nie zdążyli ze zmianą. W tym samym biegu pałeczkę zgubili też Amerykanie, co było sensacją dużych rozmiarów. Ich sztafeta od 1988 roku miała przecież w tej konkurencji medal olimpijski. W Pekinie tego samego półfinału nie ukończyły jeszcze Nigeria i RPA. W finale Jamajka – oczywiście z biegnącym na czwartej zmianie Usainem Boltem – pobiła rekord świata. W stumetrówce indywidualnej Bolt też był w Pekinie górą, też pobił rekord świata. A biegł w nim z rozwiązaną sznurówką w lewym bucie. Był tak mocny, że nic nie mogło go zatrzymać.
Przeleciał nad jakimś pudłem
Do Sydney wybrali się po olimpijski medal. Srebro jak najbardziej było w zasięgu. Trener Józef Lisowski zebrał grupę wyjątkową. Sześć osobowości. Sześciu twardzieli. Bocian, Czubak, Długosielski, Haczek, Rysiukiewicz, Maćkowiak. Zwani byli lisowczykami. Oni na trenera mówili albo ElJot, albo Józek. Albo Łysy Klawy Gość. Z szacunkiem, naprawdę. W roku 1998 przebiegli 4×400 m w czasie 2:58,00. Czasie rewelacyjnym, do dziś jest to przecież rekord Polski. Potem były medale największych imprez. Cel mieli jednak jeden – igrzyska w Sydney. Temu startowi podporządkowali wszystko.
Rysiukiewicz przekazał pałeczkę i padł. Ruszył Maćkowiak, najbardziej doświadczony zawodnik polskiej sztafety. Ruszył i… stało się. Opowiada Długosielski, który miał biec na trzeciej zmianie. – Czekałem tuż obok na swoją kolej, za niecałe 45 sekund miałem walczyć… A nagle zobaczyłem… Właściwie to nie chce mi się do tego wracać. W pierwszym momencie nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Robert zrobił fikołka, poderwał się i dalej biegł. Przy tym poziomie zawodników, przy tych prędkościach, strata była jednak potężna. Nie do odrobienia. Przeleciało mi przez głowę to całe czterolecie przygotowań do tych igrzysk. Odebrałem pałeczkę i ruszyłem, ale byliśmy już daleko z tyłu. Maćkowiak dzisiaj opowiada o tym spokojnie. – Przeleciałem w powietrzu ze dwa metry, zrobiłem „tygryska” nad jakimś pudłem, poderwałem się i pobiegłem dalej. Dopiero potem, na zdjęciach, zobaczyłem, że wybiegłem poza tor, na zewnątrz. I wpadłem na pudło z numerem toru. Tuż po biegu Maćkowiak był totalnie załamany. Płakał.
Cztery kroki na linii
Maria Mutola była na szczycie. Na dystansie 800 m zdobyła mistrzostwo świata w roku 1993, w Stuttgarcie. W sezonie następnym dominowała, ustanowiła znakomity, wzbudzający podziw rekord życiowy 1:55,19. Do Göteborga, już w 1995 roku, wybrała się w jednym celu – obronić tytuł. Inaczej myśleć nie mogła, w końcu od blisko dwóch lat rządziła w swojej specjalności na stadionach całego świata. W Göteborgu zaczęło się od przyjemnego biegu w eliminacjach. Potem był półfinał. Po strzale startera ruszyła i na pierwszym łuku cztery razy nadepnęła na linię oddzielającą tory. Złamała przepisy. Kiedy się o tym dowiedziała, padła na kolana. Skończyła się seria 42. zwycięskich biegów. – Dostałam nauczkę – przyznała potem. – Wiedziałam i wiem, że w mojej konkurencji koncentracji nie można stracić choćby na chwilę. W finale olimpijskim 2008 roku w Pekinie koncentrację stracił Wallace Spearmon. Wpadł na metę dwustumetrówki jako trzeci. Miał brąz! Przez chwilę, bo powtórki zdradziły, że Amerykanin nadeptywał na cieniutką granicę między torami. W Göteborgu – rok 1995 – naruszyła tę granicę jego rodaczka, Gwen Torrence. Wcześniej zdobyła złoto na setkę, na dwa razy dłuższym dystansie znowu była najszybsza, jednak sędziowie odkryli, że naruszyła reguły. Zwycięstwo zostało przyznane jej idolce – Merlene Ottey. Taka pociecha.
Królowa proponuje 40 km
I wspomnienie sprzed ponad 100 lat, z czasów zamierzchłych. A wciąż barwne, na dodatek mające znaczenie dla długodystansowców i XXI wieku. Przed igrzyskami w 1908 roku maraton liczył 40 km. W Londynie – by królewska rodzina miała dobry widok – linię olimpijskiego startu obok zamku Windsor znacznie cofnięto. Wyszło 42 km 195 m. Być może właśnie to zadecydowało o tym, co przytrafiło się Dorando Pietriemu. Przed White City Stadium filigranowy Włoch zostawił rywali w tyle. W samej końcówce był jednak tak wyczerpany, że – już za bramą stadionu – skręcił nie w tę stronę. Sędziowie go zawrócili, wskazali właściwy kierunek. Upadł raz. Potem jeszcze kilka razy. Nic nie pamiętał. Wstawać pomagali mu sędziowie, pomagali mu też sunąć do mety. Ostatnie 350 metrów pokonał w 10 minut. Na trybunach siedziało, a właściwie stało i kibicowało blisko 100 tys. osób. Maraton relacjonował dla prasy Arthur Conan Doyle. Pietri jako zwycięzca, jeszcze jako zwycięzca, stanął potem przed królową Aleksandrą. Myślał, że znowu straci przytomność, tym razem z wrażenia. Zrozumiał jedno słowo wypowiadane przez Jej Wysokość – brawo! Drugie miejsce zajął Amerykanin Johnny Hayes. I Amerykanie złożyli protest – argumentowali, że Włoch ukończył rywalizację dzięki pomagającym mu sędziom. Pietri został zdyskwalifikowany. Sprawa miała ciąg dalszy. Przed igrzyskami w Londynie w 2012 roku królowa Elżbieta II zaproponowała, by maratończycy znowu walczyli na dystansie 40 km.
Tekst: Rafał Kazimierczak, Bieganie maj 2014, fragment tekstu.