Pomiar czasu z certyfikatem PZLA?

Pomiar czasu pro-run.pl. Fot. Pro-run.pl

Pod koniec listopada przez Polskę przeszedł tajfun. Burza wywołana wystąpieniem przedstawiciela Polskiego Związku Lekkiej Atletyki na Konferencji Polskiego Stowarzyszenia Biegów w Zielonej Górze. Opowiedział o zamiarach tegoż związku wobec biegaczy amatorów i imprez masowych. Nie chodziło tylko o „Kartę Biegacza”.

Karta biegacza i certyfikowanie biegów zostały już aż nadto opisane, do nich wracać nie będę. Jest za to wątek, który został tylko delikatnie zaznaczony – certyfikowanie firm robiących pomiar czasu na imprezach biegowych.

Informacje, jakie pojawiały się w mediach sugerowały, że PZLA ma wybraną firmę, która będzie przyznawać certyfikaty firmom od pomiaru czasu. Prezes PZLA, Jerzy Skucha zarzeka się, że przedstawione przez Janusza Szydłowskiego pomysły dotyczące „Karty biegacza” nie są projektami PZLA. Idąc dalej, wiceprezes PZLA Sebastian Chmara bardzo mocno podkreślił, że związek nie ma zamiaru certyfikować żadnych firm, podwykonawców organizatorów biegów masowych. W bezpośredniej rozmowie prezes Skucha powiedział, że związek nie ma wyznaczonej jednej firmy, która ma przyznawać certyfikaty. – Podejrzenia, że my chcemy jakąś jedną firmę faworyzować są po prostu głupie – podkreślił.

Sam pomysł certyfikowania firm robiących pomiar czasu jednak jest. PZLA chce oprzeć się w tej kwestii na doświadczeniu przedstawicieli Polskiego Stowarzyszenia Biegów. – Mam uzgodnione z Henrykiem Paskalem, prezesem PSB, że usiądziemy z przedstawicielami PSB i PZLA i uzgodnimy, które z firm są rzetelne i te będą miały certyfikat. Jest kilka takich firm, którym można ufać. Innym nie można. Chcemy wspólnie z PSB spisać, które firmy są pewne – powiedział Jerzy Skucha.

Faktycznie firm robiących pomiar czasu jest w Polsce niewiele. Mówiąc o „rzetelnych” firmach, prezes Skucha miał zapewne na myśli m.in. STS Timing, jedną z największych firm pomiarowych w Polsce, której jak się okazuje daleko do zainteresowania uzyskania certyfikatu PZLA. – Kompletnie nie wiem, czemu ma służyć takie certyfikowanie – mówi Maciej Kwiatkowski, właściciel STS. – To rynek weryfikuje, które firmy dobrze sobie radzą. Nie widzę szans powodzenia pomysłu PZLA.

Jakie kryteria miałyby spełniać firmy pomiarowe? Jakość sprzętu? Liczba pracowników? Liczba i rodzaj biegów w „pomiarowym portfolio”? Kto miałyby weryfikować te informacje i oceniać poszczególne firmy? – Owszem można powiedzieć, że certyfikowana firma musi pracować na najnowszym sprzęcie. Ale sprzęt to nie wszystko. Można stworzyć swój własny system pomiaru czasu, znać go od podszewki i robić świetną robotę – twierdzi Maciej Kwiatkowski. – Nie słyszałem, by w jakimkolwiek innym kraju, jakaś instytucja wydawała takie certyfikaty – dodaje Kwiatkowski.

Pomiar czasu Datasport.pl. Fot. Datasport.pl

Druga strona medalu to organizatorzy biegów. Gdyby pomysł z certyfikowaniem firm od pomiaru czasu jakimś cudem udało się wprowadzić w życie, czy organizatorzy będą zabijać się o te kilka wybranych firm? A dalej, czy będą one w stanie obsłużyć wszystkie zainteresowane biegi? – Wielu organizatorom zależy by mieć atest trasy, więc idąc tym tropem bardzo możliwe, że przy wyborze firmy obsługującej pomiar czasu, będą patrzyli czy dana firma ma taki certyfikat, czy nie. Czy to podniesie prestiż biegu trudno powiedzieć – mówi Piotr Suchenia, specjalista ds. sportu w Gdyńskim Ośrodku Sportu i Rekreacji. – Każdy organizator powinien zawierać umowę z taką firmą, która spełnia jego oczekiwania i kryteria. Poza tym nie wszyscy organizatorzy biegów ulicznych w Polsce należą do PSB, dlatego opieranie się na doświadczeniach organizatorów zrzeszonych w PSB nie jest fair.

W tej kwestii prezes Skucha mówi: – Jeżeli zgłosi się ktoś spoza PSB i powie: „Słuchaj, mam firmę, która jest rzetelna, od lat robi mi pomiar czasu, nie było żadnych skarg”, to taka firma też będzie miała certyfikat PZLA. Brzmi to dość zabawnie i śmierdzi kumoterstwem. PZLA niewiele wie o organizowaniu dużych biegów ulicznych, tym bardziej nie ma wiedzy w kwestii tak skomplikowanej jak pomiar czasu. – By mieć taką wiedzę osoby z PZLA musiałyby bardzo mocno uczestniczyć w życiu biegów ulicznych w Polsce, współpracować fizycznie z organizatorami oraz brać udział w szkoleniach, konferencjach w temacie rozwoju technologii pomiaru czasu. Może to zabrzmi bardzo mocno, ale PZLA organizacji imprez powinna uczyć się od największych i najlepszych organizatorów biegów ulicznych w naszym kraju. Mam tu na myśli Poznań, Warszawę czy Gdynię bo tam pracują osoby, które fizycznie takie imprezy robią, a co najważniejsze posiadają wiedzę m.in. w zakresie pomiaru czasu czy innych kluczowych dla organizacji dużego biegu tematów – mówi dosadnie Piotr Suchenia.

Podobnie, jak z „Kartą biegacza”, tak i w przypadku certyfikatów dla firm robiących pomiar czasu, w grę wchodzą pieniądze. Jeśli firma X zapłaci PZLA za certyfikat, koszty tegoż przerzuci na kupujących usługę czyli organizatora. – My organizując imprezę biegową społecznie, wybierzemy firmę sprawdzoną, ale tańszą – mówi Piotr Kowalski, organizator m.in. Biegu Niepodległości w Żaganiu.

Kolejne niebezpieczeństwo jest takie, że jeśli organizator zapragnie mieć pomiarowca z certyfikatem i zapłaci więcej za wykonanie pomiaru i zrobienie wyników, będzie musiał podnieść wpisowe. Czyli pomysł ten uderzy po kieszeni także biegaczy. – Opłaty? Większe wpisowe? Nie! Zdecydowanie należę do grupy organizatorów, którzy mają bardzo niskie wpisowe i to jest dla mnie najważniejsze – podkreśla Zbigniew Pokrzywiński z Polic, organizujący szereg lokalnych imprez biegowych. – Nie wszyscy zarabiamy kokosy. Już dziś wiele osób może tylko pomarzyć o niektórych biegach, bo wpisowe jest obłędnie wysokie.

PZLA nie przedstawiło jeszcze konkretów swoich pomysłów. Można powiedzieć, że strach się bać, bo takie działania nie wróżą nic dobrego. Być może to tylko gdybanie i tematu nie będzie, a związek za kilka miesięcy ogłosi, że nikt nie chciał wprowadzać żadnych certyfikatów. Faktem jest jednak, że certyfikowanie firm robiących pomiar czasu – czyli usługi w 100-procentach komercyjnej – przez jakąkolwiek instytucję czy urząd zwyczajnie nie mieści się w głowie. A kolejne wzrosty kosztów uprawiania biegania, jeszcze wyższe wpisowe to najlepsza droga do zniechęcenia ludzi do tego sportu. A chyba nie o to w tym wszystkim chodzi?