Wpadki organizatorów biegów w Szczecinie oraz Gdańsku [felieton]
W ostatnim czasie dwie imprezy biegowe w Polsce zaliczyły ciekawe wpadki pomiarowe, warte felietonu. Warto o nich wspomnieć ku przestrodze.
Szczecin
Odbywający się tradycyjnie w ostatni weekend sierpnia szczeciński Półmaraton Gryfa zaskoczył znakomitymi wynikami. Zaskoczył na tyle, że pomiar tasy od początku wydawał się niewiarygodny. Organizator upierał się, że wszystko było w porządku, przeprowadzony został atest. Jak się okazało, dystans był podany błędnie, a wina leżała po stronie atestatora, który podczas pomiaru pomylił ulice. Trudno do końca zrozumieć, jak to się stało, ale ostatecznie atest był przeprowadzony po innej trasie niż wytyczona. W efekcie do dystansu zabrakło ok. 500 metrów.
To dość niecodzienna sytuacja, właściwie niespotykana na dużych imprezach biegowych. Warto jednak zauważyć, że tak zwane atesty są w polskich warunkach często niewiele warte. Oprócz pomiaru trasy ważne jest jeszcze jej zabezpieczenie. Tymczasem niemal żadna polska impreza nie ma porządnie ustawionych barierek i rozwieszonych taśm, nie wspominając o namalowaniu na asfalcie linii atestu. Oznacza to, że w wielu biegach w praktyce pokonuje się dystans krótszy niż atestowany. Większość biegaczy, jeśli może, ścina zakręty, często nieświadomie – biegnąc za grupą. Na poziomie wyczynowym kilkaset metrów różnicy ma bardzo duże znaczenie, potrafi bowiem kompletnie zmienić wartość wyniku. W Szczecinie biegacze mają prawo czuć się rozczarowani – znakomite życiówki okazały się bezwartościowe.
Gdańsk
Dwa tygodnie później w Biegu Westerplatte zanotowano błąd zupełnie innego rodzaju, bolesny tylko dla bezpośrednio zainteresowanego. Równocześnie jest to jednak groźny precedens pod względem sportowym. Czwarty zawodnik wyścigu wpadł na metę ok. 10 metrów przed piątym, po zawziętej walce na trasie, kontrolując sytuację. Jakie było jego zdziwienie, gdy w wynikach znalazł się… sekundę za rywalem! Jak wytłumaczył pan z obsługi technicznej, po odczycie wyników z chipów okazało się, że zawodnik dobiegający z tyłu miał lepszy czas.
O wyjaśnienie, dlaczego jest to niewłaściwe, zwróciłem się do Grzegorza Lipińskiego, sędziego lekkoatletycznego i równocześnie właściciela firmy Domtel, zajmującej się profesjonalnym pomiarem czasu, m.in. na wszystkich mistrzostwach Polski:
„Biegi uliczne nie są indywidualnymi wyścigami na czas. Mamy start masowy, a potem bezpośrednią walkę zawodników na trasie. Z tego względu wyniki pierwszych 20-30 osób są zawsze podawane nie wedle odczytu z chipa, ale zgodnie z kolejnością na mecie. Pamiętajmy, że dokładność pomiaru chipa to tylko 1 sekunda. W czasie startu może się zdarzyć, że któryś z biegaczy szybciej przestawi nogę za matę, inny wystartuje odrobinę później, z drugiego szeregu. Nie ma to jednak praktycznego znaczenia dla kolejności w biegu, szczególnie na tak długim dystansie. Opieranie kolejności na odczycie chipa jest w przypadku czołówki nie tylko niesprawiedliwe, ale i niezgodne z przepisami lekkoatletycznymi”.
Czwarty zawodnik Biegu Westerplatte popełnił ten błąd, że nie zgłosił oficjalnego protestu do Sędziego Głównego. Oparł się na na ustnie wyrażonej opinii pana od pomiaru czasu. Wysłałem do firmy zajmującej się pomiarem pytanie, czy nie czują, że popełnili błąd. Odpowiedzi brak, co jest dość znamienne. Przy okazji warto wspomnieć, że Bieg Westerplatte nie posiadał w tym roku atestu, a w opinii biegaczy do pełnego dystansu brakowało co najmniej 200 metrów.
W pionierskim latach biegania partyzantka w organizacji imprez była normą. Obecnie standardy są inne, a wyznaczają je nie tylko przepisy, ale i najlepsze, największe biegi w Polsce. Profesjonalna organizacja stała się jednym z atutów, przyciągających na start rzesze zawodników. Warto, aby pamiętali o tym wszyscy organizatorzy.