Spokojnie, to tylko maraton! [FELIETON]

(c) Wszelkie prawa zastrze¿one, www.sportografia.pl www.aktywer.pl, www.pzumaratonwarszawski.com
Nogi ogolone? Ogolone. Ramiona też! Magnez brałeś? Jasne, cały miesiąc. Torby z zakupami? No, co ty! Leżenie plackiem, wciskanie rodzinie kitu, że „coś mnie bierze”. Wiadomo, maraton. Ważna rzecz. Dla tatusia najważniejsza.
Na zrealizowanie biegowego celu na poziomie „ambitnie amatorskim” składa się cała masa czynników. Od oczywistych, jak forma biegowa czy waga, po drobniejsze, rzadko goszczące w arsenale biegacza. Wiadomo – im wyżej wchodzisz, tym większa dbałość o szczegóły.
A więc szykuję się do Maratonu Warszawskiego. Wynik z wiosny daje poczucie graniczące z pewnością, że „dwójka z przodu” jest na wyciągnięcie ręki. Toteż zbroję się na maksa. Profesjonalny trener – bo sam sobie planu nie napiszę. Profesjonalny dietetyk – bo gdzie, jak gdzie, ale „przy zdrowiu majstrować nie będę”. Na lodówce plan treningowy i zalecenia, co i kiedy jeść. Zakomunikuj wszystkim swoją misję, a na pewno się dostosują. A przynajmniej zrozumieją. Bo przecież twój maraton jest najważniejszy.
Postanawiam, że będę jak Kipchoge, który otoczył się fachowcami od wszystkiego. Piszczele obkleił taśmami, na chudy kenijski tyłek włożył gatki z aerodynamicznego, a jednocześnie przepuszczającego powietrze materiału, ogolił czaszkę (to już standard) i tak dalej. Ponieważ nie mogę pozwolić sobie na zakup butów za 250 dolców, sprawiam sobie nówki modelu, który lubię najbardziej. Wiadomo, że będą lepsze od poprzednich! Ze spodenkami też problem – jeśli przylegające, to bez kieszonki na żele. A żele najważniejsze, więc zostały te z kieszonką, choć dramatycznie stawiają opór. Jak tu żyć, panie trenerze. Łba golić nie musiałem, bo i tak jest łysy.
Przez miesiąc dzielący mnie od startu do wypijanej codziennie wody (minimum trzy litry, a w tygodniu startowym nawet pięć) dodaję tabletkę magnezu (skurcze), a w ostatnim tygodniu wlewam w siebie litr soku pomidorowego dziennie (potas). Do tego izotonik (nawodnienie) i vitargo carboloader, żeby na starcie nie zabrakło glikogenu, a żołądka nie obciążać masą pokarmową.
Ostatnie dni to unikanie angażowania się w prace domowe (regał z Ikei do dziś pozostaje nieskręcony), ubieranie się „jak na Syberię” (unikamy przeziębienia), motywacyjna playlista na Spotify i książki, dzięki którym wiem, że „jestem zwycięzcą”, bo wychodzę „poza strefę komfortu”. Standard. Jedyne, o czym zapominam, to wizualizowanie siebie przekraczającego metę z uniesionymi ramionami, całego we łzach, tuż pod zegarem wskazującym dwie godziny, pięćdziesiąt minut i cokolwiek za nimi…
Zrozumiałą rzeczą jest wstrzymanie się w okresie przedstartowym od wszelkiej aktywności seksualnej (z masturbacją włącznie) i unikanie jak ognia używek (piwa i tabaki). Wstrzemięźliwość, asceza, pokuta. Jednym słowem – mnich. Mnich odziany w dres z nieszeleszczącego materiału.
Z tego, co wolno, co należy i co bezwzględnie trzeba, mógłbym ułożyć listę, która weryfikowana przed zawodami dawałaby Wam stuprocentową pewność osiągnięcia celu. Wystarczyłoby odhaczać kolejne punkty. Piece of cake, jak mawiał Duke Nukem. Tylko czy lista taka cokolwiek by zagwarantowała? Być może sprawiłaby, że na linii startu stawalibyście w poczuciu zrobienia absolutnie wszystkiego, co – jak mówią związkowcy – w danej sytuacji zrobić można było.
Rzeczywistość jest bowiem taka, że o ile nie dopuściliście się spektakularnego spieprzenia ostatniej fazy przygotowań, jak zarwanie nocy lub dwóch przed startem, odpuszczenie kilku treningów z rzędu czy założenie na start zupełnie nowego obuwia… niewiele z tych magicznych sztuczek Wam pomoże. Jeżeli jesteście w formie, to jesteście. A jak nie jesteście, to nie jesteście. I koniec. Kropka.
Jeżeli zatem nie biegacie jak wspomniany zwycięzca z Berlina (lub Warszawy czy Torunia), nie dajcie się zwariować! Nie fiksujcie się na drobiazgach, które dla nawet próbującego łamać trójkę amatora nie mają żadnego znaczenia. Przygotowujcie się solidnie, ciężko trenując i dbając o higienę – zarówno w kuchni, jak i sypialni. I cieszcie się startem. W końcu to tylko… maraton. Tylko i aż 😉