Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Życiówka – brzydkie słowo
Rys. Krzysztof Dołęgowski
Jeżeli czytasz ten tekst, to pewnie ją masz. Młodszą albo starszą, ładniejszą albo brzydszą, mniej lub bardziej wymagającą, jedną albo… no dobra, starczy – chodzi mi o życiówkę. Pewnie nawet o nią walczyłeś. Pewnie nawet przygotowywałeś się do tego dnia kilka miesięcy, ubrałeś się odpowiednio, piłeś tyle ile trzeba – ale nie więcej… a tu nagle przychodzi nowy sezon i z czystej męskiej przyzwoitości (nieprzyzwoitości?) wypadałoby zrobić następną.
No dobra. Poprawiać trzeba. Niepoprawiona od kilku lat ciąży jak kula u nogi a niepoprawialna – brzmi jak wyrok śmierci. Znam kilku takich, co na okoliczność niepoprawialności swoich rekordów życiowych przesiedli się na rower, czy wskoczyli do basenu; a najgorsi są ci, którzy robią wszystko na raz, i na to swoje niepoprawianie życiówek biegowych znaleźli „żelazne” alibi.
Tutaj dochodzimy do sedna: po co właściwie amatorzy poprawiają życiówki? (W tym kontekście słowo amator ograniczę do ludzi nie czerpiących mierzalnych profitów z życiówek/klas sportowych – w postaci sponsorów, stypendiów, sprzętu, obozów, startowego… itd.). Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Pewnie, że fajnie obudzić się rano, w dzień po maratonie okraszonym życiówką, i przy okazji porannej wizyty w toalecie porozmyślać na wiecznie wdzięczny temat: „Ale jestem fajny…”. Ten cudny stan ducha niestety szybko mija – a telefon milczy i nikt nie zaprasza nas do „Tańca z Gwiazdami” , mimo że właśnie złamaliśmy trzy godziny.
To oczywiście prawda, że jasno sprecyzowane cele i starannie wykonana praca treningowa owocująca następną życiówką motywują. Problem polega na tym, że przeważnie motywują tylko do bardziej wyśrubowanych celów i większej pracy treningowej. Można to nawet na siłę podciągnąć pod „rozwój osobisty” – ale czy na pewno jesteśmy lepszymi ludźmi, biegając maraton w 2:30, niż byliśmy, kiedy zajmował on dwie godziny więcej?
Jeśli brak nam tej pewności, można zawsze przekonywać znajomych do naszej pasji – w końcu amatorskie bieganie jest zdrowe, pożyteczne (… itp., itd.) – jak zaczną poważniej biegać, na pewno docenią nasz wynik i pracę w niego włożoną, a wtedy nasz dobrostan zostanie społecznie uprawomocniony. Przypomina mechanizm piramidy finansowej? Hmmm… w końcu ktoś zawsze powie „pas” i zabierze się za triathlon albo zbieranie znaczków.
Przy tych wszystkich, dość poważnych zresztą obiekcjach, poprawianie życiówek zachowuje jeden niezbywalny atut: daje jakieś poczucie kontroli nad własnym życiem. Nie wiem, dlaczego to jest takie ważne, ale psychologowie mówią, że jest. Wierzę im na słowo. Chciałbym jedynie nieśmiało zauważyć, że „poczucie kontroli” to niedokładnie to samo co kontrola…
Zdrówko!
Kulawy Pies, „Brzydkie słowo na Ż”, Bieganie, październik 2011