Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Biegowe science-fiction, czyli kilka słów o tym, jak to się drzewiej startowało w zawodach… [Felieton]

Rosnąca liczba odwołanych imprez oraz próby organizacji biegów wirtualnych sprawiła, że miałem ostatnio przerażającą senną wizję przeszłości. Przyszłości, w której bieganie miało zupełnie inny wymiar i w której stałem się jednym z tych, którzy opowiadali „a za moich czasów, było inaczej…”.
Czasami osobie zajmującej się pisaniem, temat na tekst przychodzi w najmniej spodziewanym momencie. Wiedząc bardzo ogólnie, o czym mam napisać jeden z artykułów, starałem się intensywnie myśleć nad tym, jak podejść do tego zagadnienia i jak je ugryźć. Aż tu nagle w nocy przyszedł sen, który postanowiłem Wam opisać. Chociaż artykuł miał w zamyśle wyglądać zupełnie inaczej, stwierdziłem, że podzielę się tym osobliwym przeżyciem. Bo wizja, jaką prezentuję, pokazuje, jak krętymi ścieżkami potrafią krążyć myśli w naszym umyśle.
Wyobraźmy sobie, że jest rok 2050. Pomimo nieustannych wysiłków całego świata, ludzkość przegrywa walkę z koronawirusem. Szczepionka okazała się skuteczna tylko na pierwszy szczep, ale wirus nieustannie mutuje i niesie ze sobą śmiertelne zagrożenie. Ludzie nie pamiętają już, jak to jest wchodzić do sklepu bez maseczki. Nie wiedzą, że reglamentowany spirytus wykorzystywany do odkażania wszelkich powierzchni, służył kiedyś w bardziej rozrywkowych celach. MKOL i organizatorzy igrzysk olimpijskich w Tokio kończą właśnie pracę nad własnym oprogramowaniem i sprzętem, który pozwoli rozegrać wszystkie dyscypliny olimpijskie przy pomocy komputerowych symulatorów, z których zawodnicy będą korzystać we własnych domach. Wiele dyscyplin już od lat korzysta z tego typu rozwiązań, ale wciąż istniał problem m.in. z zsynchronizowaniem danych w siatkówce, problemami z sędziowaniem w piłce nożnej (jak wyeliminować symulowanie fauli?) i wypadkami domowymi skoczków wzwyż. Ponoć wszystkie te kwestie udało się rozwiązać i w końcu pojawiła się szansa, że igrzyska olimpijskie w Tokio 2020 w końcu odbędą się w 2051 roku.
Świat biegowy w Polsce rozmawia natomiast o ostatnich edycjach biegów powstańczych. W tym roku już wszyscy organizatorzy korzystali z aplikacji, która sama biega w imieniu uczestnika. Wystarczy zakupić pakiet, a w dniu i godzinie startu obserwować, jak kropka z naszym imieniem i nazwiskiem przesuwa się po trasie. W aplikacji można włączyć oglądanie krajobrazu z trasy, ba pojawiła się nawet funkcjonalność odchylenia pionowego obrazu, by bardziej imitować warunki biegu. Hardcorowcy mogą uruchomić tryb dyszenia, by słyszeć swój wysiłek. Jednak z tego rozwiązania korzystają tylko zawodnicy z kategorii wiekowej 50+.
Domyślnie ustawione tempo biegu w aplikacji to 6 minut na kilometr. Ponieważ wciąż mamy do czynienia z rywalizacją sportową, istniała możliwość wykupienia pakietów wyścigowych, w których wraz z coraz szybszym naciskaniem kciukiem na kropkę, tempo przesuwania się naszego nazwiska do przodu rośnie. Podczas holograficznego spotkania redakcji magazynbieganie.pl młodsze koleżanki i koledzy tłumaczą mi, że najlepsze efekty osiąga się przy zastosowaniu najnowszych intelilogicocleverosmartphonów z rozbudowanym systemem czucia palca i że w ramach ćwiczeń do takich biegów, warto rolować kciuk, by pozbyć się w nim jakichkolwiek blokad.
Kiedy znów widzą mój błędny wzrok, nieumiejący od lat pojąć na czym to wszystko polega, najmłodszy z redakcyjnych kolegów prosi mnie, bym opowiedział, jak wyglądały biegi za moich czasów. Po krótkiej namowie zgadzam się po raz kolejny powtórzyć tę historię. Wszystkie hologramy członków redakcji siadają wokół mojego i z zaciekawieniem, ale także niedowierzaniem przysłuchują się poniższej opowieści.
„To było jeszcze w 2019 roku. Ba, nawet na początku 2020. Do biegania wykorzystywało się jedynie nogi i buty. Pamiętam, że rozpoczynała się wówczas era zupełnie innych butów. Wszyscy producenci musieli mieć model, w którym jednym z materiałów był karbon. Tak, tak, ten sam karbon, z którego dziś robi się samozbierające szufelki na śmieci. Wówczas taki but to był rarytas.
Kiedy chcieliśmy wystartować w zawodach biegowych, trenowaliśmy. Niektórzy 2-3 razy w tygodniu, inni nawet codziennie. Trening wyglądał wówczas zupełnie inaczej. Wychodziliśmy na zewnątrz i biegliśmy. Nie, nie naciskając punkt na ekranie. Po prostu wprawialiśmy nasze nogi w ruch – krok za krokiem przemierzaliśmy cały dystans.
W niektórych imprezach biegowych udział brało nawet po kilkanaście tysięcy uczestników. Jasne, z dzisiejszej perspektywy to może wydawać się Wam mało, ale wtedy nawet tempo poniżej 6 minut na kilometr wiązało się z prawdziwym wysiłkiem fizycznym. Dyszeliśmy, pot nam spływał z każdego kawałka ciała, a mięśnie bolały.
Wiecie, jak wyglądały strefy startu? Dziesiątki, setki a nawet tysiące osób stały obok siebie ramię w ramię. Bez żadnych maseczek, przyłbic czy rękawiczek.
– Szaleństwo! – zakrzyknął jeden z członków redakcji
– Nawet bluźnierstwo! – odkrzyknął inny.
– To były inne czasy… – zamyśliłem się. – Wszyscy czuliśmy się wyjątkowo. Atmosfera zawodów biegowych była atmosferą wielkiego święta. Stres, strach przed zmęczeniem łączyły się z radością i ekscytacją, która udzielała się także innym. Każdy bieg wiązał się z ogromnymi emocjami.
– A jak wyglądała rywalizacja? Nie mieliście intelilogicocleverosmartphonów?
– Mieliśmy, ale bardzo prymitywne. Aby rywalizować w biegach, trzeba było po prostu szybko przebierać nogami. Kto robił to szybciej, skuteczniej i mądrzej taktycznie, ten pierwszy dobiegał do mety i wygrywał. Na mecie odbywała się dekoracja. Otrzymywało się medale, wręczane były nagrody, uściski ręki..
– Uściski ręki!? Nie wierzę, to na pewno zmyślona sprawa – rzekł jeden z kolegów.
– No cóż, za moich czasów…
I w tym mniej więcej momencie skończył się mój sen. Powyższa wizja, jak widać, jest dość pesymistyczna i zapowiada sporą rewolucję w bieganiu. Na pocieszenie, pozostaje fakt, że moje umiejętności przewidywania przyszłości są mocno wątpliwe. Wygląda jednak na to, że tegoroczny, niezwykle dziwny sezon biegowy, wiąże się także z dziwnymi snami. Pozostaje mi jedynie życzyć naszym czytelnikom jak i samemu sobie, byśmy nie musieli za kilka lat opowiadać o tym, „jak to się kiedyś biegało”…