Czytelnia > Czytelnia > Felietony > Triathlon > TRI: Trening > Triathlon
Bądź z siebie dumny [FELIETON]
Fot. istockphoto.com
Na naszym redakcyjnym spotkaniu po raz kolejny usłyszałem historię o tym, jak to do triathlonu przechodzą sportowcy, którzy nie osiągnęli sukcesu w innych dyscyplinach. Czas naglił i kolega Jarek, który przypomniał mi tę prawdę, nie mógł posłuchać moich argumentów, więc postanowiłem odpowiedzieć mu tym felietonem.
Drogi Jarku, wszystko zależy, od której strony przyjrzymy się sprawie. Zacznijmy więc od podstaw. W triathlonie nie ma, a przynajmniej do niedawna nie było, programu szkolenia dzieci, a często nawet młodzieży. Rodzice swoje kilkuletnie pociechy przyprowadzają do szkółek tenisowych, baletowych, piłkarskich, pływackich czy lekkoatletycznych. Do szkółki triathlonowej nie przyprowadzą, bo poza pierwszymi jaskółkami w ostatnich latach, takich szkółek nie ma. Trudno jest więc wychować triathlonistę od małego. Można natomiast próbować namówić zdolnych biegaczy, pływaków czy kolarzy do spróbowania swoich sił w nowej dyscyplinie. Tych, którym się nie udało w swojej? To oczywiste, że nie namówimy mistrza. Nikt nie porzuci swojego zajęcia, będąc w nim na szczycie. To nielogiczne zarówno ze względu sportowego, jak i finansowego. Ten drugi argument jest tu bardzo ważny. We wszystkich dyscyplinach będących składowymi triathlonu utrzymać się z nich może ścisła czołówka.
Myślicie, że piąty czy szósty pływak, albo biegacz w USA utrzymuje się ze startów? Moglibyście bardzo się zdziwić. Nawet jeżeli zarabia na życie sportem, to raczej szkoleniami i działaniami okołosportowymi. Właśnie to wykorzystuje się często w naborze zawodników do triathlonu. Nie masz zbyt różowej przyszłości u siebie, spróbuj u nas. Nie zapominajmy jednak, że są to osoby z okolic podium, gdzie w dzisiejszych czasach różnice wynoszą ułamki sekund. Mamy więc do czynienia z wybitnymi jednostkami. Jednostkami, które potrafią łączyć ze sobą różne dyscypliny, co wcale nie jest łatwe. Na tym właśnie polegają programy szkoleniowe typu amerykańskich „Gepardów i Rekinów”, gdzie trenerzy jeżdżą po kraju wyszukując najzdolniejszych kandydatów. Istnieją również przykłady zawodników wybitnych, którzy wybrali nasz sport. Lukas Verzbicas mógłby świetnie sobie radzić w świecie lekkiej atletyki jako „cudowne dziecko” oraz „nowa nadzieja białych”, dzięki pokonaniu kilku zmurszałych amerykańskich rekordów. Postanowił jednak podjąć wyzwanie, które podyktowane było głosem serca.
Spójrzmy na problem z jeszcze innej perspektywy. Załóżmy, że rację mają ci, którzy twierdzą, że miarą inteligencji jest umiejętność szybkiej adaptacji do warunków, w których żyjemy. Czy w takiej sytuacji nie mają racji zawodnicy skazani na sportową prozę życia (bo kto pamięta nazwisko czwartego pływaka z amerykańskiej sztafety?), przenosząc się na dyscyplinę, w której mają szansę na tytuły mistrzowskie czy spełnienie olimpijskiego snu? Rasowy sportowiec to drapieżnik, potrzebuje ofiar w postaci najwyższych laurów. I kto tu będzie Spritem, a kto pragnieniem? Mistrz świata w triathlonie, czy wybitny biegacz bez tytułu?
Na koniec pozostaje jeszcze jedna kwestia. Opinie, jak ta, która zainspirowała ten felieton, nie padają z ust wybitnych sportowców. Oni potrafią uszanować i docenić wysiłek kolegów z innych dyscyplin, niezależnie czy są to szachy, łucznictwo, czy piłka nożna.
Nie dajmy sobie wmówić, że trenujemy dyscyplinę będącą schronieniem dla nieudanych karier. Trenujemy sport dla wybitnych pływaków, kolarzy i biegaczy skupionych w jednej osobie. Za dowód niech posłużą wymagania dla przyszłych pokoleń triathlonistów na dystansie olimpijskim. Mówi się, że w krajach o wysokim poziomie dyscypliny, w kadrze już niedługo nie będzie miejsca dla zawodników biegających powyżej 30 minut na 10 km. W triathlonie.
Felieton pochodzi z magazynu Triathlon (listopad 2014) będącego częścią miesięcznika „Bieganie”.