Bieg na 5 km – zabawa dla mięczaków i absolutnie początkujących? [FELIETON]
Fot. istockphoto.com
Bieg na 5 km nie jest najpopularniejszą konkurencją uliczną w Polsce. Wiele osób uważa, że to zbyt krótki dystans, by w ogóle się zmęczyć, i że to konkurencja dobra dla dzieci, a nie „prawdziwych” biegaczy. Niektórzy zadają wręcz pytanie, czy dla 5 km warto w ogóle wstawać z łóżka?
W powszechnym mniemaniu, zwłaszcza wśród niebiegających, 5 km to bieg dla słabiaków. Jak już startować w zawodach, to przynajmniej na 10 km, a najlepiej od razu w maratonie czy ultra. Im dłuższy dystans, tym większym herosem w wyobrażeniu „ludu niebiegającego” staje się biegacz. Sam wiele razy spotkałem się z zaskoczeniem znajomych pytających o to, jak poszedł mi maraton w weekend, gdy usłyszeli, że startowałem nie na królewskim dystansie a w biegu na 5 km. „Co to dla ciebie”, „Ee, to nawet nie się zmęczyłeś”, „A dlaczego nie biegłeś w maratonie?” – to tylko kilka komentarzy, jakie słyszałem.
Najczęściej w głosie pytającego wybrzmiewało wówczas rozczarowanie, że ich znajomy, który tyle czasu poświęca na treningi, jest taki wysportowany (yhym…), trenuje innych zawodników, a nawet pisze o bieganiu artykuły, przebiegł „tylko” 5 km. Potencjalny temat rozmowy natychmiast stawał się nieciekawy, a wyobrażenie posągowego heroicznego sportowca upadało z hukiem. Dodajmy do tego stwierdzenie, że po tym biegu bolą mnie nogi i prawdopodobnie zostaję zaszufladkowany jako zupełny mięczak. „Przecież są ludzie, którzy biegają w maratonach i nic ich nie boli”. O tym, że specjalnie na te zawody pojechałem np. 200 km w jedną stronę już w ogóle nie warto wspominać. Przecież nie chcę być posądzony o problemy z głową.
Co ciekawe, postrzeganie popularnej piątki jako dystansu niegodnego zainteresowania, jest obecne także wśród niektórych biegaczy. W „środowisku” niejednokrotnie spotykałem się z opiniami, że dla 5 km szkoda czasu i że tyle to można sobie treningowo wokół bloku pobiegać, a nie na zawodach. O traktowaniu tego dystansu po macoszemu świadczyć mogą także zapowiedzi niektórych imprez, gdzie „piątka” stanowi bieg towarzyszący. „Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by wystartować w półmaratonie, może wziąć udział w biegu na 5 km”. Tego typu stwierdzenie, oraz np. porównanie regulaminów w rozdziale „Nagrody” od razu pozwala stwierdzić, który dystans według organizatora jest ważniejszy.
Problem z biegiem na 5 km polega na tym, że „bariera wejścia” jest bardzo niska. Przecież taki dystans może pokonać w zasadzie każdy niemal od razu po wstaniu z kanapy. Oczywiście dla osoby, która nie ma nic wspólnego ze sportem nawet te 5 km będą wymagające, ale wciąż pozostają w zasięgu możliwości bez specjalnego przygotowania. To jest powód, dla którego tak wiele osób uważa, że 5 km to żadne wyzwanie.
Rzeczywiście, jeśli na 5 km biegnie się w tym samym tempie, w jakim pokonywałoby się maraton, sam dystans nie będzie stanowił jakiegokolwiek problemu. Zanim człowiek zdąży się dobrze rozgrzać, bieg już się kończy, więc nie ma nawet czasu pomyśleć o zmęczeniu. Tylko, że tak się nie biega piątki. Do piątki należy podejść z szacunkiem, czyli…. pełnym poświęceniem. Pomimo dużej dawki cierpienia, potrafi odwdzięczyć się niesamowitymi przeżyciami.

istock.com
Wbrew powszechnemu mniemaniu, piątka jest bardzo wymagającym i trudnym dystansem, jeśli chcemy pokonać ją szybko. A zupełnie zmęczyć się podczas takiego biegu, potrafią tylko nieliczni, zdolni do wyjścia daleko poza strefę komfortu. W skrócie poszczególne kilometry w naszej głowie mogą wyglądać następująco:
Km 1: „Gdzie oni wszyscy tak pędzą? Co to za tempo? Na pewno ruszyłem za szybko. A może jednak nie… o właśnie minął kilometr!”
Km 2: „OK, wytrzymać jeszcze ten kilometr i tempo trochę spadnie. Będzie chwila, żeby złapać nieco więcej oddechu. No właśnie, skąd się wzięła ta zadyszka!?
Km 3: „Nie dam rady, nie utrzymam tego tempa do końca. Ale nie mogę się poddawać! Muszę przeć do przodu! Tylko nogi nie chcą współpracować… I coraz gorzej się oddycha… Oj, szkoda, że to nie bieg na trójkę…
Km 4: „Nogi! Płuca! Palą! Zejść… Zejść… – gdzie tu jest dogodne miejsce, żeby paść na ziemię!?”
Km 5: „Jeszcze trochę! Ale już nie mam siły… Ale jeszcze trochę! Nic już z siebie więcej nie wykrzesam… Ale jeszcze muszę przyspieszyć końcówkę! Nic z tego, odpuszczam…. No dobra, jeszcze tylko tę ostatnią prostą do mety!”
W skrócie, wyścig na 5 km to niemal nieustannie prowadzony wewnętrzny dialog pomiędzy dobrem a złem. Nasza dobra strona od początku dąży do tego, by szukać pozytywów oraz wytrzymać, ignorować ból, ale zła z każdym krokiem przybiera na sile. W 2. części dystansu ten negatywny głos staje się niezwykle wyraźny i intensywny. Cały bieg staje się nieogarnionym, silnym cierpieniem, którego nie sposób opisać w tekście. To trzeba przeżyć i na własnej skórze przekonać się, że nawet 5 km potrafi boleć jak diabli. A zmęczenie po takim biegu, choć inaczej odczuwane, wcale nie musi być mniejsze niż po dziesiątce czy półmaratonie. Jednak nikt, kto sam nie spróbował zmierzyć się z wyzwaniami szybkiej piątki, nie będzie w stanie pojąć, ile pracy, wysiłku i samozaparcia tak w treningu jak i na zawodach, trzeba włożyć w osiągnięcie określonego wyniku. To nie jest dziecinada.
Ściganie się na 5 km może nie jest szczególnie popularne, a zawody na tym dystansie najczęściej towarzyszą większym biegom, ale i tak nie jest to zabawa dla mięczaków. To wyzwanie, które wymaga pokonania wielu granic organizmu, zwłaszcza tych siedzących w głowie. To doskonały cel sam w sobie, jak i sposób przygotowania się do wyścigów na innych dystansach. Jeśli w swoich biegowych planach nie macie jeszcze takiego startu, weźcie go pod uwagę. Nie będziecie żałować, choć… raczej odczujecie to dopiero za linią mety, kiedy skończycie w myślach przeklinać autora tego tekstu i siebie samych, za to, że posłuchaliście tej rady.