Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Biegowa jesień średniowiecza
Starty w zawodach tracą na popularności, a i samo bieganie nie wydaje się tak atrakcyjne i świeże jak kilka lat temu. Czy wszyscy mamy przerzucać się na skoki ze spadochronem albo jogging w Apallachach? Czy nadeszła biegowa jesień średniowiecza?
Chyba każdy zaliczył już maraton na 30-tkę, 40-tkę albo 50-tkę. Zrobił zdjęcie w błocie podczas Runmageddonu i pochwalił odpowiednią ilością treningów na Stravie. Wypróbował najbardziej fantazyjne biegowe koszulki oraz buty. I co teraz? Aby utrzymać zajawkę, poziom adrenaliny i społecznej atrakcyjności, trzeba chyba rzucić się z samolotu ze spadochronem albo i bez. Wbiec na Mount Everest albo coś wyższego. Kupić rower o wartości małego mieszkania i zacząć golić nogi w celu zmniejszenia oporu powietrza.
Zwykłe bieganie powoli traci na popularności, przynajmniej tej mierzonej liczbą uczestników maratonów. To nie wina koronawirusa, zaczęło się wcześniej. Nadal popularne są pojedyncze, wielkie imprezy, które wiążą się z jakimiś emocjami – np Bieg Niepodległości. Co jednak najbardziej znaczące, wydaje się, że wyczerpała się społeczna atrakcyjność biegania, polegająca na jego nowości oraz odmienności. Był moment, gdy biegał prawie każdy, kto chciał być aktywny fizycznie. Pojawił się pęd do zaliczania kolejnych imprez, na bazie tego powstały korony maratonów polskich, światowych, półmaratonów, certyfikaty uczestnictwa, koszulki, medale… Każdy chciał wystartować w maratonie, jako symbolicznym życiowym doświadczeniu, ostatecznej próbie dzielności i wytrzymałościowej inicjacji. Obecnie ta fala poszła dalej: triathlon, trekking w górach, po pustyniach, depresjach, wspinaczka na Mur Chiński. Zwykłe bieganie uliczne lub stadionowe przestało być elitarne i nowe. Dodatkowo, koronawirus prawdopodobnie mocno zaszkodzi popularnej turystyce biegowej, zabijając kolejny powód do treningu.
Stwarza to jednak szansę na powrót biegania do korzeni. Nie jako snobistyczną rozrywkę, ale sposób na życie, który jest zdrowy, rozsądny i opłacalny. Pandemia była czynnikiem, który sprowadził nas wszystkich do parteru i pokazał, co się naprawdę liczy. Nie mówię o kryzysie psychicznym czy odbudowie więzi międzyludzkich. Dzięki koronawirosuowi do powszechnej narracji przebiła się oczywista prawda, wcześniej trochę zagłuszona poprawnością polityczną oraz ruchami typu body positive: w życiu opłaca się być zdrowym, szczupłym, silnym. A także młodym i pięknym, ale to wielu z nas już nie grozi.
Bieganie to najlepszy sposób utrzymywania w zdrowiu układu krążenia, a pamiętajmy, że choroby układu krążenia to w Polsce najczęstsza przyczyna zgonów. Umiera na nie niemal dwa razy więcej Polaków niż na raka. Biegając, najłatwiej kontrolować wagę i zmniejszać ryzyko wystąpienia chorób cywilizacyjnych. Oczywiście, najlepiej robić to w powiązaniu z odpowiednią dietą, pamiętając o ryzyku wystąpienia kontuzji. Tym niemniej, bycie biegaczem/biegaczką jest po prostu opłacalne. Kupno butów biegowych to najlepsza życiowa inwestycja, jeśli zostaną odpowiednio wykorzystane.
Osłabnąć może popularność zawodów, biegowych aplikacji czy treningowych selfie. Bieganie za jakiś czas może wydać się sportem sztywniaków, nudziarzy, filatelistów albo wędkarzy. Tym niemniej nikt nie wykreśli tej podstawowej prawdy: bieganie się opłaca. Większości biegaczy niestraszny jest koronawirus, grypa czy choćby zwykłe przeziębienie. Biegacze i biegaczki są na ogół szczupli i zdrowi, lepiej znoszą stres, łagodniej przechodzą przeziębienie, grypę i koronawirusa. A przy tym bieganie pozostaje sportem prostym i dostępnym od ręki (lub nogi). Można relatywizować, wyszukiwać jednostkowe przypadki zaprzeczające tej tezie, protestować i dyskutować… ale najlepiej po prostu założyć buty i iść pobiegać. Jesień nadchodzi, ale nie jest to jesień średniowiecza.