Wydarzenia > Aktualności > Bez kategorii > Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie > Wydarzenia
Emilia Ankiewicz: jak kilka dni nic nie robię, to… wszystko mnie boli
Emilia Ankiewicz. Fot: Akcja #MamCel z Pomelo Fot. Edyta Leszczak
Po udanym sezonie 2016 i awansie do półfinału Igrzysk Olimpijskich kariera Emilii Ankiewicz nieco przyhamowała. Zamiast życiową formą, mocny trening zaowocował zmęczeniowym złamaniem stopy. Problemy zdrowotne już jednak za nią i znów pełna zapału przystępuje do rywalizacji. Zapraszamy do lektury wywiadu, w którym dowiecie się o tym, jaki ma cel na ten sezon, czy tak naprawdę lubi biegać i dlaczego jej rodzice więcej nie przyjdą oglądać jej treningu. Emilia zdradzi także co robi wtedy gdy nie biega, jak wygląda życia sportowca zza kulis oraz co skłoniło ją do korzystania z usług cateringu dietetycznego.
Jak głowa – wymieniona?
(śmiech) Tak, ale… ostatnio znowu ją musiałam wymienić po 2 nieudanych startach. Ale jest wymieniona, jest dobrze.
Skoro zaczynamy wywiad od nieudanych startów… jesteś po biegu w Gliwicach…
Nienawidzę cię! (śmiech)
… gdzie pierwszy raz w tym roku rywalizowałaś na płotkach. Wynik powyżej 58 sekund nie jest raczej z kategorii tych wymarzonych?
Absolutnie. W najgorszych koszmarach nie mogłam sobie wyśnić gorszego czasu i jadąc na kolejny mityng powtarzałam sobie, że gorzej być nie może. Okazało się, że jednak może, dlatego zrezygnowałam z dalszych startów i skupiam się na treningu. Muszę wrócić do siebie po przerwie, bo mam płotki nieobiegane, gubię się na nich, gubię rytm, co daje takie czasy, jakie daje. Na płaskie 400 m nie robi to różnicy, czy zrobię 250 czy 260 kroków. Na płotkach ma znaczenie, czy pomiędzy nimi wykonam 15, 16 czy 17 kroków.
A na ile kroków biegasz?
Zawsze biegałam na 15. Teraz, przez to, że nie mogłam się wybić z chorej nogi wychodziło mi 16, 17, co powodowało, że podbiegałam pod płotek i zamiast go przebiec, przeskakiwałam go, tracąc mnóstwo czasu. Myślałam, że jestem już gotowa na pełne obciążenia, bo generalnie noga mi nie doskwiera i mogę biegać płaskie odcinki, ale kiedy wchodzę na płotki, to widzę, że gubię się, rytm jest niewłaściwy. Do pierwszego startu miałam w tym roku 1 trening, na którym przebiegłam 8 płotków. Dlatego teraz nie startuję i skupiam się na treningu. Idzie ku dobremu, ćwiczę 2 razy dziennie, sama widzę, że zaczynam czuć się coraz lepiej na płotkach – zobaczymy, co będzie dalej.
Weszliśmy już na temat płotków, więc przy nim chwilę pozostańmy. Większość z naszych czytelników nigdy nie próbowała tego typu aktywności. Powiedz, co jest trudnego w tej konkurencji?
Mówi się, że 400 m przez płotki jest najtrudniejszą konkurencją. Do tego jest potrzebna i szybkość, i wytrzymałość, i duża siła, i technika. Jasne, kiedy biega się jak niektóre Amerykanki po 49 sekund na płaskim dystansie, to można na technikę przymknąć oko. Ja, niestety, nie mam takiego zapasu prędkości na 400, więc muszę nadrabiać na płotkach. I taką mam też charakterystykę, że w porównaniu do 1 okrążenia bez płotków tracę 2,5-2,7 sekundy, a to jest bardzo mała różnica. Wracając do pytania – najtrudniejsze jest utrzymanie rytmu płotkowego, zwłaszcza w drugiej części biegu, gdzie mamy mniej siły i kolano już tak chętnie nie idzie do góry. A wiadomo, że jeżeli nie utrzymamy rytmu na całym dystansie, to gubimy się, tracimy pęd i jest kaplica.
Pamiętasz swój pierwszy start na płotkach?
Tak, to było na makroregionie, tak trochę z przypału, bo jadąc na zawody myślałam, że mam biegać 300 albo 600 m. Ale miałam 2 koleżanki z klubu, mieliśmy 1 kolce, trener też nie chciał żebyśmy się cięły między sobą i powiedział „ty jesteś wysoka, to pobiegniesz na płotkach”. Byłam zdziwiona, bo nie wiedziałam o co chodzi, ale jakoś tak nie przykładałam do tego wielkiej wagi – kazali biegać, to pobiegłam. Nadrabiałam wzrostem, więc jakoś sobie poradziłam, zajęłam 2. miejsce i awansowałam na Mistrzostwa Polski. U mnie w Braniewie nie było to codzienne osiągnięcie.
Czym różni się trening płotkarski od biegania na płaskich dystansach?
Ten trening jest bardzo podobny do treningu na 800 m. Jestem w grupie z Asią Jóźwik i w zasadzie robimy to samo. Różnice są w detalach – np. na siłowni, jak robimy wstępowanie, to ja robię na 2 stopnie, Asia na 1, ale obciążenia mamy te same, wiele treningów biegowych wygląda identycznie. Dopiero tuż przed sezonem wchodzą specyficzne akcenty i jak np. Asia biega 300 m, ja robię 8 płotków, co jest swoistym odpowiednikiem. Ten trening jest bardziej podobny do 800 m niż płaskich 400, bo wymaga większego przygotowania tlenowego. W końcu musisz 10 razy się wybić i 10 razy spaść i to wchodzi w nogi. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale poczułam to w ubiegłym roku, że tempo na płotkach a tempo na płaskim dystansie to 2 różne bajki. Szczerze mówiąc wolę biegać 500 m w 1:15 niż 300 m na płotkach w 45 sekund, gdzie w obu przypadkach prędkość jest ta sama.
Czyli nie lubisz płotków?
Ostatnio nie, jakoś się pokłóciliśmy i się nie lubimy. Zawsze było inaczej, ale mam nadzieję, że znów się polubimy. Po prostu dawno się nie widzieliśmy (śmiech).
No właśnie, dawno się nie widzieliście, bo po bardzo dobrym roku olimpijskim nadszedł sezon 2017, który Amerykanie określiliby mianem „anticlimax”. Nie pojechałaś na Mistrzostwa Świata, pojawiły się problemy zdrowotne, które wyeliminowały cię z rywalizacji na kilka miesięcy – jak poradziłaś sobie w tym czasie?
Przeholowaliśmy z treningiem, cała moja grupa była trochę zajechana, bo po udanym roku 2016 chcieliśmy jeszcze mocniej przykręcić śrubę i wyszło jak wyszło – w skrócie: źle dla wszystkich. Nie zrobiłam minimum na Mistrzostwa Świata, liczyłam jeszcze na dziką kartę, ale akurat byłam tą pierwszą, która się nie dostała. Wiadomo, było trochę szkoda, ale miałam jeszcze jechać na Uniwersjadę i po Mistrzostwach Polski wyruszyliśmy do Wisły na obóz, gdzie złapałam formę życia. Nagle wróciła mi świeżość, zaczęłam robić wszystkie życiówki w skoczności, poczułam szybkość, ale… zaczęła mnie pobolewać stopa. Kilka dni biegałam z bólem, bo przecież nie można odpuścić, aż w końcu pojawiły problemy z chodzeniem, wróciłam do Warszawy i okazało się, że mam złamanie zmęczeniowe.
Ominęła mnie Uniwersjada, zaplanowane do końca sezonu starty, a to wszystko zbiegło się z Mistrzostwami Świata, wszyscy byli albo w Londynie albo na wakacjach i zostałam praktycznie sama w Warszawie, z kulami. No i pójdź tak człowieku do sklepu, czy gdzieś – dramat jakiś! (śmiech). Akurat miałam takiego znajomego, który się mną zaopiekował, przywiózł mi nawet sprzęt, który miał pomóc w rehabilitacji. W trakcie samych mistrzostw, które oglądałam przed komputerem, otrzymałam dużo wsparcia od przyjaciółek, smsy o treści „nie przejmuj się, jesteśmy z tobą”, więc ja oczywiście w ryk (śmiech). Dla jasności: to było bardzo budujące.
Pytanie z kategorii niedyskretnych – jak dużo przytyłaś podczas tej przerwy?
Wagowo – nic. Muszę przyznać, że absolutnie się nie ograniczałam, bardzo dużo czasu spędziłam w Trójmieście, gdzie mam wielu przyjaciół i dużo siedziałam, za dużo nie robiłam, nie odmawiałam wizyt w cukierniach, restauracjach. Absolutnie się nie przejmowałam tym, co jem, ale wydawało mi się, że nie tyję. Później, zaraz po ściągnięciu ortezy, pojechałam w góry ze znajomymi i dopiero na zdjęciach z tego wyjazdu zobaczyłam, że buzia mi się dziwnie rozszerzyła (śmiech). Wagowo nie było różnicy, ale wyraźnie spadła mi masa mięśniowa i zaczęłam obrastać w tłuszcz. Lubię jeść, ale oczywiście to nie jest tak, że cały czas sobie folguję. Teraz mam to szczęście, że współpracuję z Pomelo Food Company, określiłam swój osobisty plan w ramach akcji #MamCelzPomelo i nie muszę się martwić żywieniem. Mam fajną dietę i pod tym kątem wszystko wróciło już do normy.
Fot. Akcja #MamCel z Pomelo Fot. Edyta Leszczak
Co skłoniło ciebie jako sportowca do korzystania z cateringu dietetycznego?
Przede wszystkim brak czasu. Biorąc pod uwagę tryb życia jaki teraz prowadzę to bardzo wygodna opcja, a dodatkowo zdążyłam się już przekonać, że taki rodzaj diety jest naprawdę zdrowy. Posiłki mam szczegółowo rozpisane, więc dokładnie wiem ile czego jem. Pełnię też rolę ambasadora akcji #MamCelzPomelo, która polega na tym, że każda osoba korzystająca z cateringu może za darmo otrzymać wsparcie wybranego specjalisty – trenera personalnego, fizjoterapeuty, dietetyka, w zależności od indywidualnych potrzeb. To pierwsza taka akcja w Polsce. Zdecydowałam się w nią włączyć, bo to nie tylko promocja cateringu, ale także całego systemu zdrowego odżywiania. W fajny sposób możemy pokazać, że każdy z nas ma jakiś cel i każdy z nas może go osiągnąć. Poza tym bycie ambasadorem akcji sprawia mi też mega frajdę, bo biorą w niej udział fajne osoby. Na naszej sesji zdjęciowej okazało się, że jedną z ambasadorek jest dietetyczka Magda Hajkiewicz, z którą znałyśmy się i kolegowałyśmy już wcześniej. Team Ambasadorów to świetni ludzie z pasją, którzy chcą motywować i zarażać swoim zaangażowaniem.
Zamykając temat przerwy w treningu – problemy zdrowotne już za Tobą?
Oczywiście, jestem zdrowa, jak ryba!
Jakie w takim razie masz aktualnie cele sportowe? Jesteś w bardzo dobrym momencie kariery – masz już doświadczenie na arenie międzynarodowej, a jednocześnie wciąż przed tobą lata kariery. Jak wyglądają plany na najbliższą przyszłość?
Ostatnio nauczyłam się, że nie można zbyt wiele zakładać, planować, bo jak widać, różnie bywa. Ten rok też planowałam trochę inaczej, jeszcze w kwietniu było wszystko OK, ale z powodu dolegliwości ze stopą, wypadł mi miesiąc treningu. Wykonywałam jednostki zastępcze, ale wiadomo, że nic nie zastąpi biegania.
Wracając do pytania – na pewno chciałabym dostać się do finału Mistrzostw Europy, ale nie zakładam konkretnego wyniku. Jak patrzę na swoje wypowiedzi z przeszłości, gdy zapowiadałam, że chcę biegać poniżej 55 sekund, to, nawet mając na uwadze swoją kontuzję, myślę o sobie… niepochlebnie. Oczywiście, trzeba mieć cele, ale nie zawsze należy o nich głośno mówić. Jeżeli będę się zarzekała, że na pewno w Berlinie będę w szóstce, a nie daj Boże coś nie pójdzie, to ludzie nie zrozumieją tego i będą wytykać, że „miała być w szóstce, a nie jest”. Na pewno chciałabym poprawić rekord życiowy, najlepiej w finale Mistrzostw Europy, a przede wszystkim liczę na to, że będę w 100% zdrowa.
A plany długofalowe? Myślisz już o kolejnych Igrzyskach?
Do Tokio już niedaleko, nawet miałam niedawno jeden wywiad, gdzie założyłam się z dziennikarzem, o to, w jakiej konkurencji wystartuję – on twierdzi, że w Tokio będę biegała 800 m. Ja jeszcze się przed tym bronię. Zobaczymy jak będzie po sezonie.
Dopuszczasz możliwość przejścia na 800 m? Przypadek z Halowych Mistrzostw Polski, gdzie wygrałaś 800 m, ale zostałaś zdyskwalifikowana za przekroczenie wewnętrznej krawędzi bieżni, wskazuje, że masz potencjał do tej konkurencji.
To był bieg na przypale! Zrobiłam 1 czy 2 treningi pod te zawody…
… i na przypale nabiegałaś 2:03…
…zobaczymy po tym sezonie. Jeżeli będę biegać tak, jak ostatnio, choć absolutnie nie dopuszczam takiej możliwości, to… nie, nie ma co gdybać. Skupmy się na tym sezonie (śmiech).
W takim razie powiedz, w których obszarach biegowego rzemiosła widzisz u siebie największe rezerwy?
Na pewno mam duże rezerwy w sile, gdzie jeszcze sporo można zmienić. No i trzeba wykrzesać ze mnie szybkość, bo wytrzymałość jako taką mam nawet dobrą. Można powiedzieć, że z natury jestem wytrzymała i minimalny trening w tym kierunku podbija tę cechę. A w obecnej chwili największe rezerwy są w rytmie między płotkami, czyli to, o czym wspomniałam wcześniej.
Fot. Akcja #MamCel z Pomelo Fot. Edyta Leszczak
Z czego w codziennym życiu, jako sportsmenka, musisz rezygnować?
Szczerze? Ze wszystkiego. Jakkolwiek to brzmi, wszyscy widza tylko te fajne rzeczy, które my sportowcy chcemy pokazywać. Przecież nie będziemy upubliczniać zdjęć, jak, za przeproszeniem, leżymy zarzygani w trawie po treningu, bo raczej nikt nie chce takich rzeczy oglądać. To nie jest tak, że my sobie jeździmy, zwiedzamy, raczymy się słodyczami i jest super.
Z czego muszę rezygnować? Właśnie o tym dzisiaj myślałam, że nigdy nie byłam na fajnym koncercie. Dlaczego? Bo zawsze wtedy wypadały mi starty. Chciałam pójść na koncert Korteza, którego ubóstwiam, ale ciągle się mijamy i jak gra np. w Poznaniu, to ja jestem w Warszawie, jak koncert jest w stolicy, siedzę na obozie. Najlepsze koncerty odbywają się od maja do września, czyli wtedy, kiedy trwa sezon na bieżni, więc przebywam na obozach albo zawodach.
Muszę rezygnować też z życia towarzyskiego. Przecież nie pójdę w piątek na imprezę ze znajomymi, bo w sobotę o 10 mam tempo, gdzie umrę 2 razy, a nie tylko raz, jeśli będę pół dnia dochodziła do siebie. A jak pójdę, to nie wykonam treningu i komu będę się wtedy żaliła, że mi nie poszło na zawodach? Życie osobiste też jest bardzo ograniczone, bo kto się zgodzi na to, żeby partnerka wyjeżdżała raz w miesiącu na 3 tygodnie od października do maja? A w sezonie też ciągle jestem na walizkach.
Ostatni raz w domu byłam w kwietniu i rzadko zaglądam do Braniewa, bo dużo czasu spędzam w drodze. Mam bardzo dobry kontakt z rodzicami, nawet w maju przyjechali do mnie na obóz do Zakopanego i pierwszy raz widzieli moje tempo podczas treningu. Jak to zobaczyli, to moja mama się popłakała i powiedzieli, że więcej nie przyjdą oglądać treningu, bo nie będą w stanie patrzeć, jak ja się męczę.
Proszę zatem o szczerą odpowiedź: lubisz biegać?
To zależy, jak biegać. Ostatnio rozmawiałam z moją przyjaciółką Martą, która startuje w biegach ulicznych i przed biegiem narzekała: „O nie, muszę już iść, nie chce mi się”, itp. Mówię jej, że jak nie chce, to przecież nie musi. W odpowiedzi usłyszałam pytanie „A ty lubisz biegać?”. I odpowiedziałam, że tak. Lubię się zmęczyć, lubię się zajechać. Oczywiście nie w kulminacyjnym punkcie treningu, kiedy szczerze tego nienawidzę, ale kiedy już złapię oddech, to stwierdzam, że jednak było fajnie (śmiech).
Tak, lubię biegać. Paradoksalnie zwłaszcza samotne długie rozbiegania. Co prawda rzadko mam okazję je wykonywać, bo na co dzień przecież trenuję i trener jedzie obok rowerem, gdy biegam. Ale kiedy już nadarzy się taka szansa, lubię pobiegać sama z muzyką.
Bardziej pociąga cię sam trening, rywalizacja, czy po prostu fakt, że jesteś w ruchu?
Lubię rywalizować. Sam trening bez rywalizacji byłby dla mnie niepełny.
Na krajowym podwórku twoją największą rywalką jest Joanna Linkiewicz. Czy traktujesz ją jako swój cel, osobę, z którą chciałabyś regularnie wygrywać? Jakie są relacje między wami?
Jeszcze nigdy z nią nie wygrałam (śmiech). Oczywiście, chciałabym, ale ja muszę robić swoje na bieżni. Jeżeli będę realizować wszystko tak, jak sobie wymarzyłam i zaplanowałam, wtedy mogę o tym myśleć. Wiadomo, zawsze chce się wygrać z kimś, kto jest lepszy, bo inaczej po co rywalizować? Nie myślę jednak o tym, że „O Boże, to jest Asia, muszę z nią wygrać!”. Jesteśmy koleżankami z bieżni, często na zawodach zagranicznych organizatorzy umieszczają nas razem w pokoju, bo biegamy w tej samej konkurencji. Lubimy się, szanujemy, myślę, że wzajemnie sobie kibicujemy – to wszystko.
A czy kiedykolwiek ktoś cię z nią pomylił?
Tak, ostatnio byłam na mityngu, chyba w Chorzowie, gdzie rozmawiałam z jakimś panem chyba ze 2 godziny i w którymś momencie pyta dietetyczki, która z nami była – „a ta pani coś robi?”, na co usłyszał odpowiedź, że biegam przez płotki. „Pani Linkiewicz?” Odpowiedziałam: „Podobnie, Ankiewicz” (śmiech).
Pytanie z innej beczki: pobiegniesz kiedyś w maratonie?
Tak! Mam już za sobą półmaraton, chyba z 10 lat temu, kiedy założyłam się z trenerem, bo twierdził, że nie przebiegnę. I przebiegłam, bez zatrzymania się. Mam swój mały plan, który chciałabym zrealizować po zakończeniu wyczynowego biegania i obejmuje on bycie w ruchu. Oczywiście nie chodzi o trening 7/7, ale muszę pozostać aktywna, bo jak przez kilka dni nic nie porobię, to wszystko mnie boli. Np. w przypadku mojego urazu, kiedy nagle wypadłam z mocnego treningu w bezczynność, musiałam posiłkować się środkami przeciwbólowymi, tak bardzo było to nie do wytrzymania. Wiem, że nawet, jak przestanę biegać wyczynowo będę musiała się od czasu do czasu poruszać, choćby po to, by nic mnie nie bolało (śmiech).
Maraton to jeden z punktów na mojej liście rzeczy, które muszę w życiu zrobić, więc na pewno kiedyś wystartuję. Chcę też spróbować triathlonu, choć na razie za słabo pływam. Może nawet nie tyle za słabo, ile za wolno. Ale to wszystko plany na dalszą przyszłość.
Czyli, jeśli będziesz biegała na ulicy, to typowo amatorsko?
Tak. W przyszłości chciałabym mieszkać w Trójmieście i jak będę miała pod nosem maraton, to czemu tam nie wystartować? Nie mam zamiaru jeździć po świecie i turystycznie zaliczać kolejne biegi. Będę już też na pewno miała przesyt rywalizacji sportowej, ale biegi uliczne mają to do siebie, że jest to zupełnie inna atmosfera, którą bardzo przypadła mi do gustu. Startowałam już kilka razy na ulicy i bardzo mi się tego typu bieganie podoba.
Pozytywna atmosfera panuje także na twoich profilach w mediach społecznościowych. Jak wspominałaś, jako sportowcy, pokazujecie to, co chcecie pokazywać, ale z tego wyłania się niemal idylliczny obraz. Na większości zdjęć jesteś rozpromieniona, uśmiechnięta, ale chyba nie masz takiego uśmiechu na twarzy, kiedy zakwaszenie sięga 20 mmol/l?
Absolutnie nie. Ale nie dodajemy tego typu zdjęć, bo nikt tego nie chce oglądać.
Próbowałaś?
Tak, wrzuciłam kiedyś kilka fotek ze skwaszoną miną i od razu otrzymałam grad pytań „co się stało?”. Jak wrzuciłam zdjęcie z wynikiem z laktometru, to pojawiły się pytania, czy to wskazania promili… Szczerze? Nie chce mi się odpowiadać na tego typu pytania i tłumaczyć za każdym razem, że tak po prostu wygląda trening. Jeśli zaczęłabym podkreślać, ile wysiłku muszę wkładać w bieganie, to dostanę ripostę, że skoro jest mi tak źle i ciężko, to po co trenuję? Ludzie tak to odbierają, bo nie rozumieją, jak to wygląda od kuchni.
Jesteś bardzo popularna w mediach społecznościowych, zwłaszcza wśród płci przeciwnej. Czy ta popularność cię nie męczy i czy nie wiąże się z jakimiś nieprzyjemnościami?
Nie. Nie odpowiadam na głupie zaczepki, ignoruję nieodpowiednie wiadomości. No dobra, czasami się odgryzę, ale wtedy wychodzi na to, że Ankiewicz jest chamska. Jeśli ktoś pisze czy mówi do mnie głupie rzeczy, to potrafię się odciąć. Ale nie uważam, że jest to chamskie. No dobra, może trochę jest (śmiech).
A tak całkiem serio, od czasu do czasu zdarzają się jakieś dziwne sytuacje. Chyba ze 2 razy ktoś wysyłał mi zdjęcie swojego przyrodzenia, ale po prostu blokuję takiego delikwenta i jest po sprawie. Zdecydowanie przeważają jednak pozytywne wiadomości, komentarze, mam duże wsparcie od społeczności internetowej.
Czyli po prostu odpowiednio filtrujesz komunikację, jaka płynie w twoją stronę?
Tak. Czasami tylko zdarzą się takie przykre sytuacje, że jakiś portal opublikuje moje zdjęcie z tytułem typu „polska lekkoatletyka eksponuje swoje ciało na plaży”… Ja najczęściej nie wchodzę na tego typu publikacje, ale zdarza się, że moje koleżanki je wyłapią, podeślą mi i jak wejdę na taki artykuł i przejdę do sekcji komentarzy, to… nie będę cytować, co tam się znajduje, ale łatwo się domyślić, że nie jest to nic przyjemnego. Co z tego, że na tej samej plaży było 5000 innych kobiet ubranych tak, jak ja w strój kąpielowy? Przecież nikt normalny nie podejdzie do nich i nie zacznie wyzywać od takich i innych. Ale w Internecie ludzie czują się bezkarni. Ja już nie oglądam tego typu materiałów i zupełnie się nimi nie przejmuję.
Przypominam sobie jeszcze inne dość dziwne sytuacje. Np. kiedyś przekazałam na aukcję charytatywną koszulkę ze swoim podpisem i po jakimś czasie ta osoba, z którą się w tej sprawie kontaktowałam napisała do mnie, czy mogę przekazać jeszcze jedną, bo ona zbiera na wycieczkę do Panamy, to jak ją sprzeda, to akurat będzie miała. No ludzie! Ja sama chętnie pojechałabym na wycieczkę do Panamy (śmiech). Albo zostałam poproszona, żeby przekazać jakieś buty na akcję zbiórki obuwia dla dzieci z któregoś z państw afrykańskich. Stwierdziłam, że trochę tych butów mam, więc postanowiłam wysłać, wyprałam je, porobiłam zdjęcia, przesłałam z opisem i numeracją i pytaniem czy takie mogą być. Wszystko OK, a po chwili dostaję pytanie, czy mam może baletki w rozmiarze 40 i trampki w rozmiarze 42,5? Przecież nie prowadzę sklepu obuwniczego. Na szczęście tego typu sytuacje zdarzają się sporadycznie.
Co robisz, kiedy masz wolne od biegania?
Co takiego?
Wolne. Kiedy nie biegasz.
Nie rozumiem (śmiech). Od dłuższego czasu trenuję 2 razy dziennie, więc wstaję rano, jem śniadanie, piję kawę, idę na trening, później obiad, drzemka, druga kawa i drugi trening i cały dzień mija. A gdy jest trochę luźniej, to, może jestem monotematyczna, ale chodzę do kina. Mogłabym chodzić 3-4 razy w tygodniu, nawet po kilka razy na ten sam film. Mam oczywiście kartę unlimited i często nawet sama idę do kina. Lubię też gotować, ale teraz nie mam na to czasu. Staram się też utrzymywać bieżące relacje z moimi znajomymi, więc jak tylko mogę wyjeżdżam do Trójmiasta albo chociaż rozmawiam telefonicznie. Np. z moją przyjaciółką dzwonimy do siebie 3-4 razy dziennie.
A gdybyś nie biegała, to co byś robiła?
Nie mogę ci powiedzieć, bo to jest mój plan na okres po zakończeniu ścigania. Jak dotąd wiedzą o nim tylko 2 osoby, nawet moim rodzicom nie mówiłam. Na razie trzymam to w tajemnicy.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.