Małe miasta rządzą polskimi biegami

fot: Getty Images
Małe miasta biorą sprawy w swoje ręce i zaczynają odbudowywać polskie biegi stadionowe. Najciekawsze zawody odbywają się obecnie nie w metropoliach, a na ich obrzeżach. Czy to stały trend?
Przed laty lekka atletyka była sportem wielkich stadionów. W Polsce odbywały się mecze lekkoatletyczne gromadzące dziesiątki tysięcy widzów. Zawody miały miejsce w największych miastach, w tym Warszawie. Nie było problemów z frekwencją, a lekkoatletyczne gwiazdy regularnie wygrywały plebiscyty na najlepszych sportowców, porywając wyobraźnię kibiców.
Obecnie wiele się zmieniło. Zawody stadionowe kompletnie podupadły, a gwiazdy biegów są anonimowe dla ogółu społeczeństwa. Marcin Lewandowski czy Adam Kszczot mogą spacerować nierozpoznani w centrach polskich miast. Kibice nie przychodzą na zawody i nie oglądają transmisji telewizyjnych, najczęściej organizowanych w sztampowy, nudny sposób, z niezorientowanymi komentatorami. Brak uwagi kibica jest częściowo zrozumiały: pałeczkę popularności przejęły doskonale reżyserowane wielkie widowiska. To piłka nożna, siatkówka czy koszykówka porywają masy. W Warszawie regularnie odbywają się mityngi lekkoatletyczne, ale nie pojawiają się tam osoby przypadkowe. W miniony weekend na dużych, prestiżowych zawodach, Memoriale Szelesta na warszawskim stadionie AWF, trybuny były prawie puste.
Można godzinami omawiać, dlaczego tak jest, bo przyczyn istnieje wiele. Podobnie sposobów zmiany sytuacji. Na pewno w warunkach dużej konkurencji miting lekkoatletyczny jest produktem niszowym, trudnym w odbiorze, do tego zwykle słabo rozreklamowanym. Kibic w Warszawie czy Poznaniu, mający do wyboru całą gamę widowisk, raczej nie wybierze lekkiej atletyki. Istnieje jednak światełko nadziei. Oto za robienie widowisk sportowych coraz częściej biorą się małe miasta i miasteczka. Dla nich to prawdziwa gratka: za niewielkie pieniądze można sprowadzić gwiazdy dużego sportu, a umiejętnie reklamując zawody, zapełnić stadion kibicami. I dochodzi obecnie do sytuacji, gdy w dużych ośrodkach miejskich nie ma porządnych biegów stadionowych, a w małych miejscowościach toczy się prawdziwe sportowe życie.
Dzień po Memoriale Szelesta w Warszawie w małym Piasecznie odbyły się fantastyczne zawody – memoriał Sławomira Rosłona. To zmarły w zeszły roku zasłużony trener biegowy, który w Piasecznie wychowywał prawdziwe gwiazdy biegów, z trzykrotną olimpijką Anną Jakubczak na czele. Jego dawni współpracownicy i znajomi zorganizowali imponujący rozmachem mityng lekkoatletyczny, na który ściągnęli niezwykle mocnych zawodników. Na 6-torowym stadionie osiągnięto m.in. wynik 1:46 w biegu na 800 metrów czy najszybszy w tym sezonie męski wynik na 5000 metrów – 14:24 Emila Dobrowolskiego. Zawody były nie tylko szybkie, ale też perfekcyjne organizacyjne – z pełnymi trybunami, imponującą prezentacją biegaczy w tumanach pary wodnej, zorientowanym w sytuacji spikerem, telebimem oraz transmisją internetową na żywo. Czyli dokładnie tak, jak być powinno, aby zainteresować kibiców.
Piaseczno nie jest jedyne. Maleńka Łomża w zeszłym sezonie zorganizowała najszybszy od kilkunastu lat bieg na 5000 metrów mężczyzn. W tym roku w czerwcu zawody odbędą się ponownie i miasto jest gotowe nawet na rekord Polski, ufundowano odpowiednie premie. W najbliższy weekend będzie miał miejsce Mityng Gwiazd w Radomiu, na który w zeszłym roku dojechali m.in. Adam Kszczot i Sofia Ennaoui. Interesujące mityngi odbywają się też choćby w Kutnie czy Sopocie. W małych miastach na stadionach dzieje się obecnie o wiele więcej niż w metropoliach. I ba, nie są to byle jakie stadioniki. To nowoczesne obiekty z ultraszybkimi bieżniami i co najmniej przyzwoitymi trybunami, w większości wybudowane w ostatnich latach. W Radomiu powstał jeden z największych stadionów w Polsce, z fantastycznym zapleczem i ogromnymi trybunami. W Piasecznie ultra szybkie mondo leży od niecałego roku, a Łomża to kameralny stadionik z miejscami siedzącymi mogącymi pomieścić połowę miasta. Za sukcesem sportowym, a często i lobbingiem na rzecz budowy obiektu stoi zwykle jakiś miejscowy pasjonat, często są to byli zawodnicy. W Piasecznie jednym z głównych organizatorów jest Wiesław Paradowski, były znakomity biegacz średnich dystansów. W Łomży były długodystansowiec, Andrzej Korytkowski. W Radomiu znany przed laty maratończyk, Artur Błasiński.
Małe miasta mają swój potencjał i zaczynają umiejętnie go wykorzystywać. Łatwiej tu o ściągnięcie publiczności, łatwiej o współpracę z władzami i miejscowym biznesem. O uwagę i pieniądze nie walczy się z pierwszoligowymi piłkarzami czy siatkarzami. Panuje głód sportu, a zawody biegowe okazują się atrakcyjne. Wyścigi i walkę obserwuje się z odległości kilkunastu metrów, widząc wszelkie zmiany sytuacji, grymasy zmęczenia, niuanse taktyczne. Na małych stadionach lekka atletyka pokazuje swoje największe zalety: możliwość obserwowania czystej, zawziętej i bezpośredniej walki, noga w nogę, twarzą w twarz. Kto wie, czy nie tak zaczyna się zmiana w polskim sporcie i rewolucja, która za jakiś czas przyniesie odrodzenie biegania na stadionie.
TO MOŻE CIĘ RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ: