Okiem biegowego dziennikarza: wojna ścigaczy z siłami rekreacji
Od pewnego czasu w środowisku biegowym obserwuję podział na 2 grupy. Z jednej strony mamy dbających o zdrowie biegaczy rekreacyjnych, z drugiej tych, których zdrowie interesuje mniej niż wyniki, czyli ścigaczy. I dziś o obu grupach z przymrużeniem oka biegowego dziennikarza słów kilka.
Zdrowie, wyniki, samopoczucie, forma, kondycja, przyjemność, zmęczenie, radość – to tylko kilka stanów i wartości, jakimi posługują się w dyskusjach pomiędzy sobą przedstawiciele grup ścigaczy i biegaczy rekreacyjnych. W wielu internetowych dyskusjach na temat biegania można spotkać się ze sporami aksjologicznymi, w których obie strony przerzucają się argumentami za i przeciw poszczególnym systemom wartości. Niejednokrotnie mieliśmy z tym do czynienia na łamach naszego portalu, postanowiliśmy zbadać więc optykę przedstawicieli obu grup.
Wojna musi być!
Świat biegowy ma to do siebie, że jest w zasadzie w ciągłym sporze tak w skali makro jak i mikro. Najprostszy przykład to spór pomiędzy przedstawicielami konkurencji szybkościowych i wytrzymałościowych. Często jedni odmawiają drugim prawa do mianowania się prawdziwymi sportowcami. Za czasów mojej młodości, kiedy trenowałem biegi średnie niejednokrotnie ze strony sprinterów słyszałem w swoim kierunku określenia typu „cienias” (odniesienie do sylwetki) czy „słabiak” (jak wyżej). Oczywiście nie pozostawaliśmy im dłużni, wszak z naszej perspektywy byli przecież tylko zwykłymi „knurami” (odniesienie do sylwetki i może trochę charakterów). Z tego, co się orientuję, takie żartobliwe docinki wciąż są pomiędzy jednymi a drugimi na porządku dziennym.
Ba, w samym świecie biegów długich mamy do czynienia z różnymi wojenkami. Chyba największa z nich tocząca się przez lata, to ta pomiędzy zwolennikami biegania jak najwięcej (objętość treningu), a biegania mniej, za to szybciej (intensywność treningu). Do dziś można spotkać trenerów i biegaczy przekonujących, że w treningach nie należy przekraczać określonej wartości tempa, bo „trzeba biegać jak najwięcej w tlenie” albo że nie ma sensu przekraczać 90 km tygodniowo, bo „według badań zwiększanie objętości ponad tę liczbę nie daje dalszych korzyści z punktu widzenia VO2Max”.
Tendencja do sporów czy nawet wojen przeniosła się także do świata biegowych amatorów i stąd przeciwstawne: „biegam dla siebie i własnej przyjemności” kontra „trenuję, żeby bić życiówki”. Być może w bieganiu po prostu tak już jest, że zawsze gdzieś musi być jakiś spór. Wiadomo, bieganie samo w sobie jest jednak czynnością dość monotonną, więc pewnie dlatego szukamy dodatkowych emocji poza samym aktem biegania.
Perspektywa ścigacza
Ścigacze to osoby zafiskowane na punkcie treningów, dla których bieganie ma sens tylko o tyle, o ile można urwać coś jeszcze z jakiegoś wyniku. Oni nie biegają, oni trenują bieganie. Z ich perspektywy coś takiego, jak bieganie rekreacyjne jest nie do pojęcia. Bo po co w ogóle zakładać buty, jeśli nie mamy w planie tempa albo interwałów?
Dla ścigacza biegacz rekreacyjny to sezonowiec, dziwny twór mody na zdrowy lifestyle. Najpewniej jest weganinem, który nie docenia wpływu żelaza i witaminy B12 na wyniki, tworzy wariackie pomysły jak dieta bez węglowodanów i myśli tylko o tym, jak pozbyć się plastikowych kubków z imprez biegowych (choć tu, często nawet ścigacz docenia tę inicjatywę). Co gorsza, skłania firmy sportowe do produkcji bezużytecznych ciężkich, przepełnionych systemami butów z ogromną amortyzacją. A przecież wiadomo, że jeśli w opisie przeznaczenia buta nie ma słowa „startowe”, to takie coś nie nadaje się do biegania.
Z perspektywy ścigacza przedstawiciele grupy przeciwnej czynią ze szlachetnej rywalizacji sportowej szopkę, ośmielając się stwierdzać, że nie interesuje ich czas czy miejsce, a nawet, o zgrozo!, uczestnictwo w zawodach! To wręcz grupa anarchistów, która zagraża „prawdziwym biegaczom”, tworząc takie herezje, jak imprezy biegowe, w których nie ma klasyfikacji czy pomiaru czasu.
Ścigacz często z pogardą traktuje biegacza rekreacyjnego, odmawiając mu prawa do określania się biegaczem. Bo przecież w samej definicji słowa „bieg” mamy albo stwierdzenie, że jest to „posuwanie się naprzód SZYBKIMI skokami” albo, że jest to „konkurencja sportowa polegająca na pokonaniu określonego dystansu w jak NAJKRÓTSZYM czasie”. W słowniku nie ma mowy, że bieg może być powolny albo, że należy z niego czerpać przyjemność. Ci zgnili rekreacjoniści próbują postawić świat do góry nogami! Nie damy się im!
Perspektywa rekreacyjna
Osoby, które biegają rekreacyjnie na pierwszym miejscu stawiają zdrowie, jakość życia i radość, jaką mogą czerpać ze spokojnego pokonywania kolejnych kilometrów. Biegają po to, żeby lepiej żyć, a nie żyją po to, żeby lepiej biegać. Wszak to tylko hobby, które ma dawać przyjemność, a nie być źródłem frustracji.
W ich oczach ścigacze to synonim korposzczurów, biorących udział w bezsensownej pogoni za wynikami, które nic nie znaczą. Ostatecznie, ile by nie trenowali i tak przegrają z pierwszym lepszym Kenijczykiem. A obnoszą się ze swoimi treningami, jakby co najmniej byli mistrzami świata i postradali wszelkie rozumy.
Ścigacze to także krwiożercze bestie, których ukrytą motywacją treningową jest doganianie biednych krów i pożeranie ich żywcem, choć równie dobrze mogliby sięgnąć po tofu. Nie mają serca dla świata, innych ani samych siebie. Zafiksowani na bezsensownych cyferkach organizują imprezy biegowe w centrach miast, choć powszechnie wiadomo, że bieganie po asfalcie jest niezdrowie i powinni udać się do lasu.
Biegacze rekreacyjni postrzegają ścigaczy jak piratów drogowych, pędzących na łeb, na szyję, wyprzedzających na trzeciego na podwójnej ciągłej. Ich zdaniem ścigacze nie potrafią docenić piękna w bieganiu, cieszyć się harmonią ciała i ducha, jaką zapewnia ta aktywność. Ba, zarzucają im kłamstwo, bo twierdzą, że uwielbiają biegać, podczas gdy tak naprawdę zależy im tylko na cyferkach a biegania szczerze nienawidzą (tu pewnie jest ziarenko prawdy).
Nierzadko biegacze rekreacyjni patrzą na ścigaczy z politowaniem i współczuciem, a czasem ze złością, że nie potrafią rozmawiać o niczym innym, jak tylko kolejnej rewolucyjnej metodzie treningowej, jaką właśnie odkryli. A przecież biegaczem nie jest się dlatego, że biega się szybko, tylko dlatego, że się biega. Po prostu.
A Ty? Biegasz rekreacyjnie czy się ścigasz?
Oczywiście perspektywy obu grup mają charakter karykaturalny, ale zapewne znacie osoby, które pasują do jednego lub drugiego typu. Co ciekawe, obie grupy zapewne mogłyby się od siebie wiele nauczyć. Ścigacze zyskaliby większy spokój ducha, zwrócili większą uwagę na swoje zdrowie i aspekty niezwiązane bezpośrednio z treningiem, zaś biegacze rekreacyjni mogliby od ścigaczy nauczyć się wiele o samym bieganiu oraz przekonać się, że szybkie treningi także pozytywnie wpływają na zdrowie i samopoczucie.
Ale przecież dobrze wiemy, że ostatecznie i tak jedni nie przekonają drugich. Nasza mała wojenka pewnie będzie trwać tak długo, jak ludzie będą biegać. A Ty do jakiej grupy należysz? Czujesz się ścigaczem, czy biegasz rekreacyjnie?