Po maratonie zaczynają się schody [FELIETON]
Truskawki to doskonałe źródło energii bezpośrednio po długim biegu – na mecie maratonu smakują jak nigdy wcześniej!
Miesiące treningów, przygotowań, wyrzeczeń, zmagań z samym sobą i oczekiwania na ten jeden, wyjątkowy dzień. Jeśli wszystko pójdzie po Twojej myśli, po kilku godzinach walki z dystansem, psychiką i własnymi słabościami przekraczasz linię mety. I chociaż nie zmieniasz w ten sposób losów świata ani nie przechodzisz metamorfozy w stylu Kordiana, to jednak Twoje postrzeganie rzeczywistości i własnej osoby ulega przeobrażeniu. Tak – właśnie zostałeś maratończykiem.
Pierwsze chwile po przebiegnięciu mety to najczęściej powolne uświadamianie sobie, że „to już koniec, dzisiaj już nie trzeba więcej biegać”. Później zaczynasz powoli odczuwać prawdziwe efekty wysiłku. Pamiętam, jak po swoim debiucie w maratonie jeszcze przez kilka minut po zatrzymaniu się byłem skołowany i długo dochodziłem do siebie. Kiedy trochę ochłonąłem, poszedłem po „posiłek regeneracyjny”. I chociaż mi smakował (po ponad 42 km „na głodnego” trudno, żeby nie smakował), to nie czułem się po nim zregenerowany. Ba, czułem się nawet dużo gorzej niż przed jedzeniem. To był chyba najgorszy moment całego dnia – po prostu było ze mną kiepsko. Pierwszy wniosek? Po tak ogromnym wysiłku truskawki ratują życie (potwierdzone w moim debiucie półmaratońskim), kiełbasa – niestety nie.
Jednak nie o tym ma być ten tekst. Chciałem raczej zwrócić na pewien podstępny wynalazek powszechnie występujący w otaczającej nas przestrzeni. Wcześniej, pomimo tego, że miałem z nim do czynienia niemal codziennie, rzadko go dostrzegałem. Ale następnego dnia po pokonaniu maratonu nagle urósł w moich oczach tysiąckrotnie! I Ciebie, drogi świeżo upieczony maratończyku, też czeka to odkrycie. W okamgnieniu zyskuje miano najokrutniejszego wynalazku ludzkości. Przedstawiam Ci… schody!
Tak, schody to największe przekleństwo człowieka, który właśnie pokonał królewski dystans. Kto by pomyślał, że te z pozoru niewielkie stopnie mogą być tak parszywe, podłe, podstępne, plugawe oraz wszystkie pozostałe obraźliwe słowa na „p” i inne litery alfabetu? I skąd nagle ich się tyle wzięło!? Gdzie się człowiek nie ruszy tam schody! Wchodząc do domu, do pracy, na stację kolejową, stację metra, przystanek tramwajowy, w centrach handlowych, nawet czasem na zwykłym chodniku – wszędzie wyrastają mniejsze lub większe, ale zawsze brutalne schodki i schody.
Dla zmęczonych, skatowanych dystansem ud, schody są po prostu katorgą. I o ile po dwóch dniach można już jako tako pod nie wchodzić, to schodzenie wciąż wiąże się z koniecznością wykonywania paralitycznych ruchów i rozpaczliwego łapania równowagi. Cały szkopuł polega na tym, by się na nich nie wyłożyć, ale też nie zmuszać mięśni nóg do wysiłku. A najlepiej, gdy wcale nie trzeba z nich korzystać. Gdyby amerykańscy naukowcy zbadali to zjawisko, na pewno zauważyliby, że w dniach po maratonie lawinowo wzrasta liczba użytkowników wind.
Prawdopodobnie 99,9% biegaczy w dzień po ukończeniu maratonu skorzysta ze schodów po prawej stronie zdjęcia. Oby tylko działały…
To jednak nie jedyne schody, jakie wyrastają przed biegaczem, który właśnie ukończył maraton. Po pewnym czasie pojawiają się jeszcze jedne – schody mentalne. Co kryje się pod tym idiotycznym (ale autorskim) pojęciem? Krótko mówiąc, chodzi o to, że po maratonie trzeba sobie znaleźć nowy cel biegowy. Dotychczas wszelkie treningi i przygotowania były ukierunkowane na debiut na królewskim dystansie. A co dalej? Właśnie tu się zaczynają schody…
Możliwości jest naprawdę wiele. Wielu biegaczy, po przekroczeniu mety maratonu, powtarza sobie, że już nigdy więcej nie pobiegną na dystansie 42,195 km. Ból, zmęczenie i znużenie są tak wielkie, że na samą myśl o powtórzeniu tego wysiłku robi im się słabo. Jednak często po kilku dniach to uczucie mija, a w głowie powoli zaczyna kiełkować myśl, że może warto spróbować jeszcze raz? Z początku może to wydawać się szaleństwem, ale w rzeczywistości drugi maraton często jest nie tylko znacznie przyjemniejszym przeżyciem, ale także doskonałą okazją do znacznej poprawy rekordu życiowego. Bogatsi w doświadczenie, jesteśmy w stanie lepiej przygotować się do kolejnego startu oraz mądrzej taktycznie rozegrać bieg.
Alternatywą dla powtórki z rozrywki, jest skupienie się na krótszych dystansach. To rozwiązanie ma wiele korzyści. Przede wszystkim, na 5 czy 10 km można startować znacznie częściej niż w maratonie. Wynika to z możliwości regeneracji organizmu, a także z większej dostępności imprez biegowych. Startowanie na krótszych dystansach pozwala także zwiększyć zapas prędkości, co może przełożyć się również na lepszy wynik w maratonie w przyszłości. Te krótsze, ale bardziej intensywne zawody pozwalają także wielu biegaczom odkryć w sobie żyłkę sportowca i zachęcają do pokonywania kolejnych barier czasowych.
Dla wszystkich – zarówno tych, którzy mają własne ambicje sportowe, jak i tych, którzy przede wszystkim chcą się cieszyć aktywnością fizyczną – istnieją jeszcze inne możliwości. Biegi górskie, przeszkodowe, terenowe, triathlon, dystanse ultra, rajdy przygodowe, itd. – chyba każdy znajdzie coś dla siebie.
Jak widać, schody mentalne nie są aż tak trudne do sforsowania. Twoja przygoda biegowa nie musi kończyć się na debiucie maratońskim. Kiedy ponownie zaprzyjaźnisz się (w pierwszym etapie przestaniesz nienawidzić) z tymi namacalnymi schodami, możesz zacząć myśleć o nowym biegowym celu. Możliwości jest naprawdę wiele. Jeśli zdecydujesz się postawić na krótsze biegi – możesz zbudować zapas szybkości, który w przyszłości zaprocentuje w maratonie. Jeśli chcesz poprawić swój wynik na królewskim dystansie, możesz zacząć szukać odpowiedniej imprezy docelowej w kalendarzach biegowych i rozpocząć przygotowania. Jeśli maraton to dla Ciebie za mało – zawsze możesz pójść w stronę biegów ultra. A jeśli nazywasz się Piotr Łobodziński, to nawet nie biegnąc maratonu, pozostają Ci po prostu – schody!