Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Sukces polskiego maratonu? Dalej będzie już tylko gorzej.
Polka zdobywa mistrzostwo Europy w maratonie, czy to oznacza, że jesteśmy długodystansową potęgą? Niestety, wspaniały sukces Aleksandry Lisowskiej jedynie zaciemnia sytuację w polskim maratonie. A podsumować można ją prosto: jest źle i będzie tylko gorzej.
Niewielu dziennikarzy przewidywało, że podczas trwających Mistrzostw Europy w Monachium Polska zdobędzie złoty medal w maratonie kobiet. Czołowe gazety oraz portale informacyjne przedstawiły wynik Aleksandry Lisowskiej jako szokującą niespodziankę. My w Magazynie Bieganie nie byliśmy jednak specjalnie zaskoczeni i możemy się pochwalić czujnością operacyjną. W analizie opublikowanej na naszym portalu byłem bardzo ostrożny, nie chcąc pompować balonika nadziei i stwierdziłem tylko:
„Zeszłoroczny wynik Aleksandry Lisowskiej, 2:26:08, będący wyrównaniem rekordu Polski, dał wysokie, 7. miejsce w Europie. Jego powtórzenie oznaczałoby szansę medalową (…) W przypadku przygotowania wysokiej formy oraz wycofania się kilku zawodniczek może okazać się, że to Polka wystartuje z najlepszym bądź jednym z najlepszych wyników w stawce i stanie się jedną z faworytek do czołowych miejsc.
Trochę wyraźniej wyartykułowałem tę myśl w wywiadzie dla portalu weszlo.com, gdzie pozwoliłem sobie na odważniejszą tezę:
To może być kandydatura, która zaskoczy wiele osób, ale jest szansa na medal w maratonie kobiet. (…) kiedy zawody odpuści kilka naturalizowanych Kenijek, które reprezentują Izrael oraz Rumunię, wtedy Aleksandra Lisowska z życiówką na poziomie 2:26:08 posiada wynik na poziomie pierwszej dziesiątki całej stawki. Jeżeli pogoda i taktyka biegu będą jej pasowały, to przy dobrym układzie może wskoczyć na podium. Biorąc pod uwagę poziom maratonu w Polsce, byłoby to zaskoczenie. Ale uważam, że jest to realny scenariusz.
W przeciwieństwie do głównych mediów, nie byliśmy zaskoczeni medalem Aleksandry Lisowskiej, a teraz możemy odciąć się od zbiorowego entuzjazmu i tytułów typu „Narodziny gwiazdy”. Ola wraz z trenerem Jackiem Wośkiem od lat wykonują solidną, mrówczą pracę i powoli przebijają się w europejskich i światowych rankingach. Jacek Wosiek jest jednym z tych mniej medialnych i mało docenianych trenerów, podczas gdy już wcześniej przebijał się z podopiecznymi wysoko, pracując w ciszy i raczej lokalnie. Jeszcze nie tak dawno Dominika Napieraj startowała w Diamentowej Lidze na dystansie 5000 metrów, osiągając niezły wynik – 15:41 – jeszcze przed erą nowych butów biegowych. Warto także przypomnieć, że to pod opieką Jacka rozwijał ogólnopolską karierę młody, dobrze rokujący długodystansowiec, Kamil Karbowiak, który po przejściu do wojska jak na razie nie biega na poziomie, którego oczekiwano.
Możemy przypuszczać, że Aleksandra Lisowska, obecnie w wieku niespełna 32 lat, jest w stanie jeszcze poprawić wyniki i ustanowić nowy rekord Polski, możliwe, że na poziomie rzędu 2:24 lub nawet nieco lepiej. Jak uczy przykład Krystiana Zalewskiego, w maratonie liczy się nie tylko forma, ale i odrobina szczęścia – jaka pogoda zdarzy się w dniu startu (planowanego przecież miesiące wcześniej), czy zawieje, czy żołądek nie zbuntuje się danego dnia, czy da się wyspać na wyjeździe w hotelu, jak przebiegnie podróż, czy nie wydarzy się infekcja. Nie łudźmy się jednak, ani Aleksandra Lisowska, ani nikt inny z polskich długodystansowców i biegaczek długodystansowych nie wskoczy nagle do światowej czołówki. Ta biega na poziomie co najmniej 2:18 wśród kobiet – ten wynik w Monachium poprawił zaledwie jeden polski reprezentant, Adam Nowicki! – oraz na poziomie 2:04 wśród mężczyzn.
W ostatnich latach wiele pisano o sabotującej roli Polskiego Związku Lekkiej Atletyki – sam popełniłem kilka artykułów na ten temat. Natomiast, niestety, w przypadku polskiego maratonu muszę PZLA przyznać sporo racji. Pojedyncze sukcesy nie zmieniają ogólnego obrazu – maratończycy nie dowożą wyników i nie zapewniają sukcesów. Spójrzmy na wyniki i warunki w Monachium. Nie ma i nie będzie łatwiejszej imprezy dla długodystansowców. To nie tylko konkurencja ograniczona do biegaczy i biegaczek z Europy (z coraz większym udziałem naturalizowanych Afrykanów), ale w tym roku także kumulacja imprez. Czołówka światowa miesiąc temu biegała Mistrzostwa Świata, potem dołożyła do tego Igrzyska Wspólnoty Brytyjskiej. Nie da się biegać maratonu miesiąc po miesiącu, dlatego obsada Mistrzostw Europy była wyjątkowo skromna.
Nie ujmuję tutaj niczego sukcesowi Aleksandry Lisowskiej – sport polega na wykorzystywaniu tego typu szans. Nikt przecież nie czyni zarzutów Patrykowi Dobkowi, że zamiast męczyć się dalej na 400m przez płotki, zdobył medal olimpijski na dystansie 800 metrów. Wręcz przeciwnie, prawdziwy sportowy as wie, kiedy i jak wykorzystać swoją szansę. Chwała Aleksandrze, że umiała przekalkulować, gdzie opłaca się pobiec i dzielnie wykorzystała szansę. Niestety, tego samego nie da się powiedzieć o reszcie reprezentantów.
Gdyby odjąć wynik Aleksandry Lisowskiej, start reprezentacji Polski należałoby ocenić jako fatalny, po raz kolejny. Z pięciu polskich zawodniczek dwie nie dotarły do mety. Wśród mężczyzn najszybszy Polak biegnie 2:15, dwóch kolejnych 2:21 – to są wyniki, które we współczesnym maratonie na poziomie wyczynowym mogą budzić jedynie smutek. Żaden z biegaczy, żadna z biegaczek, oprócz Aleksandry Lisowskiej, nawet nie zbliżył i nie zbliżyła się do swojego najlepszego wyniku. Trudno się dziwić PZLA, że nie chce stawiać na maratończyków, skoro oznacza to wieloletnie pakowanie pieniędzy w liczną grupę osób po to, aby zdobyć pojedynczy medal pomniejszej imprezy raz na osiem czy dziesięć lat. Poprzedni w 2014 zdobył Yared Shegumo, także w mistrzostwach Europy. A nie będzie prędko łatwiejszych zawodów dla długodystansowców niż Monachium. Krótka podróż, relatywnie sprzyjające warunki pogodowe, niewielka (jak na zawody międzynarodowe) konkurencja. Mimo to męska reprezentacja drużynowo zajmuje przedostatnie miejsce! Przedostatnie, mimo zupełnego skupienia się na Mistrzostwach Europy, kosztem odpuszczenia Mistrzostw Świata. Kobieca reprezentacja wskoczyła na podium głównie dzięki wynikowi Aleksandry Lisowskiej.
Pamiętajmy, że maratońskie wyniki w ostatnich latach poprawiły się znacznie dzięki wprowadzeniu nowego typu butów biegowych. Niemal nie dotyczy to jednak Polski. W sezonie 2015, ostatnim bez użycia karbonowych startówek, najlepszy wynik sezonu w maratonie kobiet wynosił na świecie 2:19:25, a wśród mężczyzn 2:04:00. W zeszłym roku (olimpijskim, który nie sprzyja uzyskiwaniu superczasów w maratonie) najlepsze wyniki na świecie wyniosły odpowiednio 2:17:43 i 2:02:57. Jeszcze bardziej podniósł się średni poziom czołówki. Znacznie poprawione zostały rekordy świata, w tym kobiecy Pauli Radcliffe, który wydawał się nie do ruszenia.
W Polsce w 2015 najlepszy wynik w maratonie kobiet to 2:27:47, drugi – 2:29:28, trzeci – 2:29:41. W sezonie 2021 to odpowiednio 2:26:08, 2:27:06 i 2:27:41. Widzimy tu wzrost poziomu podobny jak na świecie, natomiast rekord Polski nie zmienił się od sezonu 2001! To oznacza, że w kobiecym maratonie wykorzystaliśmy potencjał karbonowych butów i wyniki Polek ustabilizowały się na poziomie 2:26-2:27, podczas gdy czołówka światowa biega 10 minut szybciej.
Wśród mężczyzn jest bardzo źle. W 2015 najlepsze wyniki w Polsce to 2:10:11, 2:10:47 i 2:12:40. W sezonie 2021 mamy 2:10:13, 2:10:17, 2:10:21. To oznacza, że mimo rewolucji w butach biegowych poziom polskiej czołówki pozostał taki sam. Czyli w praktyce – spadł. Wiek naszej męskiej czołówki z poprzedniego sezonu? 32, 35, 31, 36, 26 lat. To są w większości doświadczeni zawodnicy, dorzynający swoje kariery na tych imprezach i zajmujący w nich odległe miejsce. I nie jest to nowość, bo podobnie było w poprzednich zawodach mistrzowskich. Co roku słyszymy wielkie zapowiedzi, pojawiają się relacje z przełomowych treningów, motywujące materiały video, a potem biegacze wracają do domu z podkulonymi ogonami.
Nie chcę zajmować się jednostkowymi przypadkami i znęcać nad konkretnymi biegaczami. Pozostańmy przy analizie systemowej. Wyniki w maratonie pozostają nędzne, miejsca w imprezach docelowych fatalne. Dosypywanie pieniędzy do systemu nic nie daje. Od kilkunastu lat czołówka polskich długodystansowców pozostaje na etatach w wojsku, gdzie ich jedyną wykonywaną pracą jest bieganie. Ich sytuacja materialna jest o niebo lepsza niż w czasach największych sukcesów Polski na forum międzynarodowym – czasach Jana Huruka (4. miejsce w mistrzostwach świata) czy Wandy Panfil (mistrzostwo świata). W żaden sposób nie przełożyło się to na wyniki, bo Jan Huruk w 1992 roku osiągnął czas 2:10:07 (bez karbonu i na mocno przeciętnej trasie w Londynie!), a Wanda Panfil w 1991 – 2:24:18 w Bostonie (rekordy z tej trasy nie są uznawane, bo prowadzi ona od punktu do punktu, bieg nie jest rozgrywany na pętli). Dwadzieścia lat później, mimo rewolucji sprzętowej, coraz szybszych tras, lepszego planowania, odżywiania, zająców, polska czołówka biega wolniej. Dodajmy kontekst – w czasach Huruka i Panfil rekordy świata wynosiły odpowiednio 2:06:50 i 2:21:06. Obecnie – 2:01:39 i 2:14:04. Najlepsi Polacy byli nie tak daleko za nimi, obecnie jest to przepaść.
Ostatnie 20 lat to w polskim maratonie czas coraz większego regresu, z pojedynczymi, coraz rzadszymi sukcesami. Nadziei na zmianę sytuacji nie widać, bo coraz słabiej wychodzą nam biegi długie także na stadionie. Dla przykładu, jeszcze kilkanaście lat temu szeroka polska czołówka przynajmniej łamała 8:30 w biegu na 3000m z przeszkodami, obecnie problemem jest bariera 9 minut. Nie sprzyja nam demografia, nie sprzyja polepszająca się sytuacja materialna społeczeństwa, fatalna polityka w dziedzinie sportu i szkolenia, wycinanie młodych trenerów (zbrodnia pozbycia się z PZLA Tomasza Lewandowskiego!) coraz niższy poziom kultury fizycznej w społeczeństwie. Biegi długie stają się rozrywką coraz bardziej amatorską. Z punktu widzenia PZLA – oraz szerzej: państwa – czy jest sens dokładania do tej zabawy? Spójrzmy na wyniki naszej męskiej (tak, to nie pomyłka!) czołówki maratońskiej w ostatnich dużych imprezach:
ME Monachium 2022 – 2:15, 2:21, 2:21, DNF
IO Tokio 2020 – 2:17, 2:22, DNF
ME Berlin 2018 – 2:16, 2:18, 2:22, 2:26, DNF
IO Rio de Janeiro 2016 – 2:17, 2:31, DNF
Takie wyniki osiąga w docelowych imprezach polska czołówka, mimo kilkunastu lat finansowania biegowych karier przez wojsko. Jak widać, nie jest to pojedynczy problem tego czy tamtego zawodnika, a systemowa bezsilność i pasmo rozczarowań. Czy nie lepiej byłoby zrezygnować zupełnie z finansowania, rozwiązać wszystkie te kadry, zapomnieć o tych wynikach, a zaoszczędzone pieniądze przekazać na, powiedzmy, WOŚP? Albo wysyłać na zawody amatorów, biegających niewiele wolniej?
Myśl ogólna, na podsumowanie: jeśli ktoś myśli, że po sukcesie Aleksandry Lisowskiej coś się zmienia w polskim maratonie… Albo że poprawił się system i czekają nas liczne sukcesy… Rozwieję te nadzieje. Jest źle, będzie tylko gorzej, a w najbliższych 20 latach czeka nas jedynie pasmo rozczarowań. Wśród nich jedno, może dwa pozytywne zaskoczenia, osiągnięte dzięki indywidualnemu samozaparciu, wbrew systemowi i ogólnemu trendowi. Tym bardziej doceniajmy moment chwały Aleksandry Lisowskiej i Jacka Wośka, cieszmy się nim… Bo lepiej już nie będzie.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.