Wydarzenia > Aktualności > Czytelnia > Czytelnia > Felietony > Polecane > Wydarzenia
Igrzyska wojskowe a polski maraton [FELIETON]
Reprezentantki Polski na Wojskowych Igrzyskach w Korei. Fot. Archiwum Iwony Lewandowskiej
Reprezentacja Polski wróciła ze Światowych Igrzysk Wojskowych z medalami zdobytymi w maratonie. Czy można odtrąbić sukces i jak to wpłynie na ewentualny występ na Igrzyskach Olimpijskich w przyszłym roku?
Na papierze wszystko wygląda pięknie. W Korei w Światowych Igrzyskach Wojskowych Iwona Lewandowska zdobyła złoty medal w maratonie z wynikiem 2:31:25. Monika Stefanowicz była trzecia z czasem 2:32:20, a Olga Ochal siódma z 2:37:47. Wśród mężczyzn Marcin Chabowski drugi z 2:15:47, Henryk Szost piąty z 2:17:43, a Błażej Brzeziński 7 z 2:18:03.
Zanim uznamy to za ogromny sukces, warto zwrócić uwagę, że były to dość podrzędne pod względem sportowym zawody żołnierzy, w których Polska jako jedno z nielicznych państw wystawiła profesjonalną reprezentację. Biegowy poziom w maratonie był bardzo słaby. Na liście startowej żadnego znanego zawodnika. Wśród mężczyzn jedynie dziewięciu zawodników, w tym trzech Polaków, rozprawiło się z barierą 2:20, która na światowym poziomie jest pokonywana nawet przez kobiety. W biegu kobiecym nie było lepiej – tylko osiem biegaczek poniżej 2:40. Zwycięstwo w takim biegu trudno uznać za wielkie osiągnięcie. Należy bardziej współczuć naszym reprezentantom, że zmuszeni byli do rywalizacji na takim poziomie, zamiast zdobywać doświadczenie i życiówki w szybkich europejskich maratonach. Jest to jednak konsekwencja wyboru takiej, a nie innej drogi życiowej i służby w polskim wojsku.
Start każdego z zawodników można rozpatrywać oddzielnie. Przyszłoroczne igrzyska odbędą się dość późno, w drugiej połowie sierpnia. Przy rozsądnej polityce startowej oznacza to możliwość przebiegnięcia maratonu na wiosnę i prawdopodobnie większość reprezentantów skorzysta z tej szansy. Niektórzy nie mają wyjścia, inni są w dość komfortowej sytuacji, mając już wykonane minimum olimpijskie. Równocześnie jednak przyszłoroczny sezon nie będzie łatwy. W przypadku startu w maratonie w połowie kwietnia do igrzysk zostaną tylko cztery miesiące i jest to za mało, aby odpocząć po jednym szybkim maratonie i dobrze przygotować się do kolejnego. Może więc powtórzyć się sytuacja z wielu innych lat, gdy Polacy uzyskiwali bardzo wartościowe wyniki, walcząc o minimum, ale na samej imprezie docelowej wypadali zawstydzająco słabo.
Nasz najlepszy maratończyk, Henryk Szost, biegł w Korei, mając już zapewnione minimum na igrzyska z wiosny tego roku. Jest mało prawdopodobne, że trzech Polaków pobiegnie szybciej niż jego 2:10:11 z wiosny. Można rzec, że start Henryka w igrzyskach jest niemal pewny. Wynik 2:17 z Korei i osłabnięcie w drugiej części dystansu mogą jednak niepokoić. Ten sezon Polak ma wyraźnie słabszy, po raz pierwszy od pięciu lat nie pokonał bariery 2:10. Jeśli to świadome luzowanie – świadczy o mądrości, ale jeśli naturalny spadek formy, to nie wróży to niczego dobrego w kontekście igrzysk.
Dla Marcina Chabowskiego bieg na 2:15 i srebrny medal w Korei oznacza spokój pod względem zawodowym, ale bardzo trudną sytuację sportową. Uznawany od czasów juniorskich za największy talent w polskich biegach długich biegacz ma na koncie właściwie tylko jeden udany maraton – z 2012 roku z Dusseldorfu. Pozostałe zawsze pozostawiały niedosyt, czy był to nieukończony bieg podczas mistrzostw Europy czy też dopiero piąte miejsce w Łodzi. Zawodnik jest podatny na kontuzje i nawet jeśli zaliczy udany maraton na wiosnę, trudno będzie potem oczekiwać od niego wysokiej formy na samych igrzyskach. Start w Korei jest więc dla Marcina sportowo wydarzeniem bardzo niefortunnym, pozbawiającym możliwości wykonania minimum już jesienią tego roku i spokojnego przygotowywania się do przyszłorocznego startu. Na wiosnę biegacz musi pójśc na całość, liczyć, że ominą go kontuzje i pobiegnie szybciej niż inni koledzy z reprezentacji. Trudno przy tym nie porównać go do Yareda Shegumo, który wybrał zupełnie inną drogę zawodową. Polak w każdym kolejnym starcie obieguje się na poziomie 2:10, walczy w mocnych biegach i kto wie, czy podczas Igrzysk nie będzie to doświadczenie decydujące. Tak było w zeszłorocznych mistrzostwach Europy, kiedy Marcin Chabowski przeszarżował, a Yared po udanym, taktycznym i dojrzałym biegu zdobył srebrny medal.
Iwona Lewandowska wydaje się klasą sama dla siebie i obok Karoliny Jarzyńskiej pozostaje pewniaczką do reprezentacji olimpijskiej. W Korei wygrała zdecydowanie i chociaż może żałować straconej szansy na szybki bieg w Europie, na poziomie 2:27-2:30 jest zawsze groźna. Jeśli bieg w Rio nie będzie mocny, a Polka dotrwa do sierpnia w dobrej formie i bez kontuzji, może walczyć o wysokie miejsce.
Monika Stefanowicz pozostaje na swoim równym poziomie, natomiast szanse Olgi Ochal na minimum olimpijskie z każdym rokiem wydają się mniejsze. W podobnej sytuacji jest Błażej Brzeziński – w ostatnich latach biega słabiej, a nawet w najszybszym swoim biegu nie udało mu się osiągnąć poziomu minimum na Rio.
Wojsko polskie zapewnia biegaczom przyzwoitą pensję i stabilne życie zawodowe, ale trudno jednoznacznie ocenić, czy w długofalowym kontekście sportowym jest dla nich korzystne. Na pewno zawodnikom i zawodniczkom nie jest w smak, że zamiast ścigać się w dobrych biegach w Europie czy na mistrzostwach świata muszą ogrywać półamatorów w podrzędnych zawodach wojskowych. Robią jednak dobrą minę do złej gry, a my dopiero za rok będziemy w stanie ocenić, czy lepsza jest trudna, ale niezależna droga, którą wybrali Yared Shegumo i Karolina Jarzyńska, czy też stabilna sytuacja pozostałych reprezentantów. Już teraz można jednak powiedzieć, że z punktu widzenia kibica szkoda, że Szost czy Chabowski biegają w odległej Korei, w wolnym biegu i na kiepskiej trasie, zamiast walczyć o uznanie kibiców w Warszawie czy Poznaniu. Wygranym jesieni pozostanie z pewnością Emil Dobrowolski, który co prawda nie ma minimum olimpijskiego, ale pokazał się kibicom i sponsorom, wygrywając w Poznaniu i przy okazji kasując 20 tysięcy złotych za pierwsze miejsce.