Czytelnia > Czytelnia > Felietony > Polecane
Medale na kilogramy [FELIETON]
Rys. Krzysztof Dołęgowski
Co mają wspólnego biegacze z koreańskimi bohaterami, których mundury pstrzą się od medali niczym ogon syrenki od rybich łusek? Z tego zdjęcia nabijaliśmy się ze znajomymi. A potem przestało mi być do śmiechu.
Niewygodna refleksja spłynęła na mnie gdy popatrzyłem na moją półkę w przedpokoju, na której spoczywają podobne blachy. I jest ich więcej niż 3 kilogramy. A ja ani nie jestem generałem, ani żaden z tych medali nie świadczy o zwycięstwie.
Kiedy zaczęły się gromadzić? Kiedy zrobiły ze mnie śmiesznego koreańskiego bohatera? W sport bawię się od podstawówki. Ale przez całe lata nie trafił do mnie ani jeden kawałek metalu. Pierwszy dostałem chyba w 2004 roku. Tandetny, ale pierwszy. Mam go do dziś. Potem przyszły kolejne. Z biegów na dychę, z maratonów, z Run Warsaw czy innych masowych imprez. Wkrótce przestały mnie interesować. Dopadła je inflacja. Im więcej ich leżało na półce, tym bardziej kolejne traciły na znaczeniu. Wyprułem z siebie żyły i padłem na mecie? Jest medal. Poprowadziłem znajomą jako zając? Taki sam. Przebiegłem się na zawodach w ramach treningu? Pach! Jeszcze jeden. Bieg – medal. Bieg – medal. No dobra. To gdzie jest różnica pomiędzy nagrodą, a na przykład biletem autobusowym?
Dwa inne medalowe kopniaki trafiły mnie niedawno. Pierwszy był czysto obrazowy. Paleta nieodebranych medali smętnie leżąca w śniegu po Półmaratonie Warszawskim, dwa dni po imprezie warta tyle, ile dadzą w skupie metali kolorowych.
Drugi przyszedł mailem, od uczestnika Ultramaratonu Chudy Wawrzyniec, który organizuję ze znajomymi. Siedem miesięcy przed imprezą człowiek pyta się „Przepraszam, czy medale na biegu będą ładne i wysokiej jakości?”. Koniec pytań. Zbaraniałem i odpisałem żywiołowo coś, po czym jegomość chyba się obraził. Może pan generał ze zdjęcia też przed bitwą pytał głównodowodzącego sił zbrojnych czy ma już wybity zestaw Virtuti Militari dla niego i kolegów?
O co chodzi? Dlaczego akurat nam biegaczom się to przytrafiło? Nie znam innej dyscypliny, gdzie każdemu daje się medal. Mój kolega piłkarz nie ma orderu poświadczającego, że brał udział w meczu trzeciej ligi o pęczek pietruszki. Gdyby mu ktoś zaproponował takowy – dostałby prawdziwą piłkarską wiązankę. A my? Pochylamy głowę i przyjmujemy kawałek chińskiego stopu na biało-czerwonej wstążeczce. Gryziemy go jakby był złotem olimpijskim. To fajne jest?
Idąc dalej. Skoro wszyscy mają medale, a co trzeci zawodnik wraca do domu z jakimś pucharkiem, to jak wyróżnimy zwycięzcę? Pomnikiem?
Mamy medalową hiperinflację. Tak jak dwudziestka z Marcelim Nowotką zaczęła być dziurkowana i używana jako podkładka pod śruby – tak stanie się z medalami jeśli będziemy szli dalej tym koreańskim stylem medalowym. Bo idziemy już w coraz grubsze „nominały”. Na osiedlowym biegu pojawia się puchar dla zdobywczyni trzeciego miejsca w kategorii K45, która była zarazem ostatnią zawodniczką w swej kategorii. Medal można też dostać nie skończywszy biegu – bo przecież był w ramach wpisowego.
Macie już pomysł co będą rozdawać za pięć lat? I czemu na mecie? Na starcie jest prościej.
Tekst pochodzi z archiwum Magazynu Bieganie.