Co mają wspólnego biegacze z koreańskimi bohaterami, których mundury pstrzą się od medali niczym ogon syrenki od rybich łusek? Z tego zdjęcia nabijaliśmy się ze znajomymi. Śmiech, śmiech, śmiech i… trochę straszno, gdy zwróciłem uwagę na poważne miny tych złotych rycerzy. A potem niewygodna refleksja gdy popatrzyłem na moją półkę w przedpokoju, na której spoczywają podobne blachy. I jest ich więcej niż 3 kilogramy. A ja ani nie jestem generałem, ani żaden z tych medali nie świadczy o zwycięstwie.
Kołyska, deska, odepchnięcie nogą od ściany, kettlebelle i skrzynki plyometryczne, do tego sporo interwałów i długich wybiegań tyle co kot napłakał – czy tak można się przygotować do maratonu? Koncepcja treningu Briana Mackenziego wyda się klasycznemu biegaczowi herezją. Co ją wyróżnia? Na czym się opiera? Przeczytacie o tym w książce „Biegacz niezłomny”. A oto nasza recenzja.
Lód w odpowiedzi na ból. Sprawa oczywista. Udokumentowana w podręcznikach pierwszej pomocy. W literaturze medycznej. Problem w tym, że lód nie pomaga przy urazach. Nie przyspiesza powrotu po kontuzji, a wręcz szkodzi.
Jesteśmy zadowoleni z siebie. Bo mamy najmniejsze brzuchy w całej firmie, jesteśmy najszybsi w dzielnicy. Bo sąsiedzi patrzą z zazdrością. Ale porównanie wygląda dobrze, tylko gdy konfrontujemy się ze średnią krajową. A ta jest zła. Bardzo zła. Nasi sąsiedzi są inwalidami, koledzy z pracy idą w linii prostej do zawału, a rodzice mają nadwagę. A jeśli mamy się rozwijać – powinniśmy patrzeć gdzie indziej.
Są szalenie efektowne. Czerwone jak szybkie auto i kark spieczony słońcem. Są też niebezpieczne dla łydek jak wściekły kundel i jak kundel mogą okazać się Twoim najlepszym kumplem na szlaku.
Odważnik ze starych kaloryferów czy złomowanych traktorów. Prosty tak, że zęby bolą. Niezniszczalny, chamski, ciężki i efektywny. Z żeliwnym uśmiechem wypiera rozbudowane atlasy i maszyny z siłowni. Czajnik, kettlebell, girya. Jeden przedmiot o kilku nazwach, którego kiedyś używano do ważenia worków kartofli odlewając go na wagę puda lub dwóch. Weźcie go do rąk i wypróbujcie. Bo jest niesamowity.
„Zaczyna się niby leniwie i banalnie. Od czasów dzieciństwa, szkoły i dorastania. Z tym że wydarzenia z młodości biegacza wcale banalne nie są. Mo wychował się bowiem w Somalilandzie – kraju nieznanym, a kojarzonym głównie z wojnami i głodem” – przedstawiamy recenzję książki Mo Faraha.
Możliwe, że nigdy nie słyszeliście tego nazwiska. Możliwe, że głębokim poważaniu macie Amerykanów i ich kulturę. Ale wystarczy narysować 1-2 kreski by połączyć Cię z Billem i jego wpływami.
Niewielu z nas ma tak odporny organizm, że jest w stanie znosić narastające obciążenia bez dłuższych odpoczynków, coraz to większe prędkości i kilometraż bez podniesienia buntu. Istnieją tacy osobnicy. Yeti ponoć też… Zatem jeśli chcesz stale poprawiać swoje wyniki i zwiększać obciążenia w sezonie, musisz zaplanować przerwy.
Po co wymyślać nowy produkt, skoro zwykłe jedzenie jest takie smaczne? Otóż smaczne to ono jest, ale w czasie biegu często po prostu „nie wchodzi”, a jeśli nawet da się przełknąć, to powoduje wzdęcia, sensacje żołądkowe, czasem nawet wymioty. Zróbcie kiedyś test. Weźcie ze sobą jeden z najbardziej kalorycznych produktów – czekoladę i spróbujcie zjeść choć kilka kostek, pędząc w tempie wyścigu na 10 km. Komu się uda, może nazwać się szczęściarzem i nie czytać dalej.