Czytelnia > Felietony > Trening > Maraton i półmaraton > Polecane
„Positivy” 38. Maratonu Warszawskiego
Ezekiel Omullo zdąża negative splitem po zwycięstwo w 38. Maratonie Warszawskim. Fot. Marcin Nagórek
Podczas niedzielnego Maratonu Warszawskiego tylko trzynaście osób z pierwszej setki zanotowało tzw negative splits, czyli drugą połowę biegu szybszą od pierwszej. Wśród nich był zwycięzca, Kenijczyk Ezekiel Omullo.
„Negative splits” to Święty Graal maratonu – tak umiejętne rozłożenie tempa, że druga połowa jest szybsza od pierwszej. Pozwala na zachowanie zapasów energii, ominięcie ściany i bardzo często na pobicie życiówki. O jej skuteczności niech świadczy fakt, że właśnie w ten sposób pobite zostały aktualne rekordy świata. W 2015 Kenijczyk Dennis Kimetto pobiegł pierwszą połowę biegu w 1:01:45, a drugą w 1:01:12, osiągając na mecie czas 2:02:57. Wcześniej, bo w 2003, Brytyjka Paula Radcliffe wykręciła fenomenalne 2:15:25, na pierwszej połowie mając 1:08:02, na drugiej 1:07:23. W minoną niedzielę atak Kenenisy Bekele na rekord świata nie powiódł się być może dlatego, że pierwsza połowa była za szybka – 1:01:11, w tym pierwsze 5 km pokonane w 14:20, tempie na wynik 2:00 w maratonie.
W Warszawie negative splits był trudny, bo pierwsza połowa trasy wydaje się łatwiejsza. Co więcej, im dłużej trwał bieg, tym bardziej rosła temperatura oraz wiał silniejszy wiatr. Utrzymanie lub podniesienie prędkości w drugiej części biegu było trudne… ale możliwe. Dokonał tego m.in. zwycięzca biegu, Kenijczyk Ezekiel Omullo, który zanotował na pierwszej połowie czas 1:04:32, a na drugiej 1:04:23. W panujących warunkach wydaje się, że jego minimalny negative był przykładem idealnego rozłożenia tempa. Zbyt duży negative może bowiem świadczyć, że rezerwa w pierwszej części była zbyt duża i czas na mecie mimo wszystko słabszy od potencjalnie możliwego.
Negative splits to pożądana technika pokonania biegu, szeroko reklamowana i opisywana, ale…. w pierwszej setce biegu dokonało tego tylko 13 biegaczy! Czyli skromne 13 proc. Do tego trzeba doliczyć pewnie mniej więcej drugie tyle startujących, którzy zanotowali minimalny positive splits, czyli obie połówki były prawie równe, druga minimalnie słabsza. Oznacza to jednak, że mimo wszystko prawie 80 proc. biegaczy notuje solidny positive splits, czyli mocno słabnie w drugiej części biegu. To kwestia albo słabego przygotowania, albo przestrzelenia się z oceną własnych możliwości. Była o tym mowa na seminarium biegowym w przeddzień maratonu – większość biegaczy mechanicznie przelicza czasy, mając zaplanowane konkretne tempo, zamiast dopasować tempo do samopoczucia danego dnia. Człowiek nie jest robotem i możliwości wysiłkowe ulegają w organizmie silnym wahaniom.
Jest jeszcze jedna możliwość: że negative splits jest nie tyle przyczyną, co skutkiem udanego biegu. Co bowiem ciekawe, w pierwszej trzydziestce na mecie Maratonu Warszawskiego tylko jedna osoba pobiegła drugą połowę biegu szybciej niż pierwszą – zwycięzca. Reszta czołówki mocno ryzykowała i wygląda to na świadomą taktykę: albo się uda i padnie rekord życiowy, albo zaliczy się solidne zwolnienie. Być może negative splits jest więc konsekwencją nie tylko odpowiedniego dobrania tempa, ale i ogólnie dobrego dnia i dobrego wyścigu. W drugiej pięćdziesiątce na mecie było znacznie więcej negative splitów niż w pierwszej, więc jeśli ta tendencja się utrzyma, może się okazać, że wśród wolniejszych biegaczy większość zalicza bieg w równym lub narastającym tempie. To by zaś oznaczało, że bycie biegaczem elity do pewnego stopnia oznacza ryzykowanie i bez niego nie można wskoczyć na wysoki poziom sportowy.