Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Niech pierwszy rzuci kamieniem…
Dosłownie kilka chwil temu do środowiska triathlonistów dotarła tragiczna wiadomość o nagłej śmierci jednego z zawodników podczas części rowerowej zawodów Tour de Tri w Pile. Szczegóły sprawy nie są jeszcze powszechnie znane, ale jedno jest pewne: zaraz się zacznie. Ku przestrodze wszystkich, którzy chcą wyrazić swoje zdanie na temat tej sprawy, wklejam tekst opublikowany na moim blogu pod koniec października zeszłego roku po zawodach Biegnij Warszawo, podczas których również doszło do podobnej tragedii.
Na mecie „Biegnij Warszawo” zmarł jeden z zawodników. Rzecz straszna, ale nie bez precedensu. Nie trzeba sięgać daleko pamięcią – podczas zeszłorocznego maratonu w Poznaniu zdarzyło się coś podobnego – jeden z biegaczy zmarł podczas biegu, otrzymując jeszcze ostatnie namaszczenie od przebiegającego obok księdza. Tegoroczny wypadek odbił się znacznie szerszym echem niż wszystkie poprzednie. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Może dlatego, że Warszawa to stolica biegaczy – tutaj kto żyw, ten biega. Może dlatego, że prasa i telewizja chwilowo cierpiały na niedobór pikantnych informacji. Trudno powiedzieć, w każdym razie tym wypadkiem przez kilka dni żyła cała Polska.
Taka sytuacja to gratka dla wszystkich tych, którzy postanowili spędzić życie przed telewizorem. Wreszcie mają usprawiedliwienie dla swojej bierności i niechęci do sportu. „Sport to zdrowie!” – ironicznie wypisywali na najróżniejszych portalach. Raczej nie warto im tłumaczyć, że aktywność fizyczna ma zbawienny wpływ na organizm i z pewnością lepiej jest biegać niż nie biegać, i że leżenie plackiem nie jest najlepszym pomysłem, jeśli chce się żyć długo i szczęśliwie. Nie ma co – i tak na biegach masowych jest już ciasno – niech żyją w nieświadomości, ich strata.
Chcę się zatrzymać nad zupełnie inną kwestią całej tej sprawy, mianowicie reakcją innych biegaczy na to, co się wydarzyło. Wszyscy szukali racjonalnego uzasadnienia tej tragedii. Posypały się tony oskarżeń, wszystkie wypowiadane wszechwiedzącym tonem: że nieprzygotowany; że pewnie jakiś stary grubas założył się z kolegami o kratę piwa, że przebiegnie 10 kilometrów; że był chory na serce i bagatelizował objawy; że poimprezował dzień przed zawodami i biegł na kacu, co zbyt mocno obciążyło jego układ krążenia… Na ten temat wypowiedział się nawet Robert Korzeniowski, niestety dokładnie w tym samym tonie: „37-letni Warszawiak” jest sam sobie winny i tak właśnie się kończy porywanie się z motyką na słońce.
A teraz, jako kubeł zimnej wody, polecam obejrzeć krótki reportaż TVN24. Naprawdę warto.
Nie wiem jak Wam, ale mnie byłoby szalenie głupio, gdybym obejrzała coś takiego, wcześniej głosząc jakieś osobiste wnioski na temat rzekomego nieprzygotowania zmarłego biegacza. Nagle dowiadujemy się, że facet był zdrowy, aktywny fizycznie, biegał od dwóch lat. Szok?
Przyjaciel T. Nawrockiego ma rację: ludzie wypierają z siebie myśl, że coś takiego mogło się zdarzyć zdrowemu człowiekowi, takiemu jak oni. Wmawiają sobie i swojemu otoczeniu, że śmierć biegacza miała konkretne uzasadnienie. Niestety: takie rzeczy się zdarzają i mogą się zdarzyć każdemu z nas. Każdemu biegaczowi, kolarzowi, pływakowi, snowboardziście oraz każdej osobie na świecie, tak po prostu. I podobnie jak nie przewidzimy, czy dzisiaj wychodząc do kiosku po gazetę nie wpadniemy pod samochód, tak i tego rodzaju przypadków praktycznie nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Nie znaczy to, że nie należy starać się im zapobiegać. Jeśli chcemy przejść przez ulicę, czekamy na zielone światło; jeśli chcemy zacząć intensywnie trenować, powinniśmy przebadać się wzdłuż i wszerz. Jednak tak samo jak przechodzenie na zielonym świetle nie gwarantuje, że dotrzemy na drugi koniec ulicy cali i zdrowi, tak dobre wyniki badań nie dają obietnicy długoletniego zdrowia i szczęścia. Ludzki organizm to niesamowita, lecz także krucha maszyna.
Poza tym – nie da się żyć i normalnie funkcjonować, stosując się do wszystkich prozdrowotnych zasad świata. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest przykładnym ascetą. Kto dwa razy do roku robi sobie badania krwi, EKG wysiłkowe, echo serca; kto czyta etykietki każdego konsumowanego produktu i odrzuca te, które mają wątpliwy składnik. Kto śpi po 8 godzin dziennie, unika przewlekłych stresów, nie wdycha spalin, nie pije alkoholu, napojów gazowanych, mocnej kawy ani herbaty, hoduje własne pomidory na balkonie, a kiedy podczas biegu ukłuje go coś w klatce piersiowej, zatrzymuje się i dzwoni do lekarza rodzinnego.
Niech pierwszy rzuci kamieniem albo… zastanowi się nad swoim życiem, bo chyba dzieje się w nim coś niedobrego.
Niech wie także, że to wszystko nie daje mu gwarancji dożycia do setki.
Łatwo jest oceniać. Czasem jednak warto zachować swoje przemyślenia dla siebie. Zwłaszcza wtedy, kiedy chodzi o tak delikatną i kontrowersyjną sprawę.
Nie pytaj, komu bije dzwon, bije on tobie.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.