Jak wyglądać na szybkiego biegacza? *
Każdy z nas jest dobrym, skromnym człowiekiem, któremu wstrętne jest pozerstwo czy natrętne zwracanie na siebie uwagi, wiadomo. Czasami trzeba jednak zrobić wrażenie. Czy będzie to wizerunek w social mediach, zwrócenie na siebie uwagi płci przeciwnej, czy może potencjalne punkty w aplikacji o pracę… nie wnikam. Jestem tylko posłańcem, przekazuję garść dobrych rad: jak w oczach świata wyglądać na szybkiego biegacza, w ogóle nim nie będąc.
Punkt pierwszy: elektronika.
Solidny biegowy ekwipunek dobitnie pokazuje światu, że jego właściciel to nie byle niedotrenowany leszczyk, ale biegacz z absolutnego tip topu. Najważniejsza jest komórka na ramieniu, w bajeranckim futerale, że niby masz łączność z bazą. Zresztą, co ja mówię! Dwie komórki, po jednej na każde ramię, żeby balans się zgadzał. W wersji ekstremalnej posiadasz zresztą jeszcze miejsce na udach. Chodzi o to, żeby postronny obserwator odniósł wrażenie, że wszystkie satelity świata wystrzelono głównie po to, aby monitorować twój trening i życiowe parametry.
Warto ustawić sprzęt tak, aby co jakiś czas wydobywał z siebie tajemnicze dźwięki, kojarzące się z głębią oceanu lub pukaniem w wannę od spodu. Że, wiecie, to niby taki alarm, tajemnicze „pik” i”plum”, nadzorujące z nieba twoje mordercze przygotowania. W momencie, gdy mija Cię ktoś godny uwagi, można rzucać do siebie głosem pełnym niedowierzania i tłumionej irytacji uwagi typu: „o nie, znowu za szybko.”
Sceptycy mogą zauważyć, że szybcy biegacze nie używają takiego sprzętu, bo biega się w nim niewygodnie, ale uwaga, zdradzę tajemnicę: w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby BYĆ szybkim biegaczem, ale żeby WYGLĄDAĆ na takiego. Przeciętny przechodzień nie ma pojęcia, jak wygląda to naprawdę, więc im bardziej go zszokujesz, tym większe prawdopodobieństwo, że uzna Cię za co najmniej mistrza Europy.
Punkt drugi: buty
Czy widział ktoś super biegacza w byle butach? Nie. W czasach prehistorycznych zdarzali się mistrzowie biegający boso, ale nawet wtedy wyrafinowane towarzystwo patrzyło na to z niesmakiem. Obecnie wszyscy, absolutnie wszyscy szybcy biegacze mają kontrakty sprzętowe ze sponsorem, wypasione do tego stopnia, że na każdy trening zakładają inne buty. Czasami nawet zmieniają je w trakcie. Im bardziej świecące, udziwnione, z tajemniczymi nazwami na podeszwie, tym bardziej profesjonalny wygląd całości. I najważniejszy pro tip: kontrakty sprzętowe zawiera się zwykle z jednym producentem. Jeśli wyskoczysz na dzielnicę w spodenkach marki X i butach firmy Y, w żenujący sposób zdradzisz, że twój sponsorski kontrakt to lipa szyta grubymi nićmi. Należy kompletować stroje jednolite markowo, a najlepiej także kolorystycznie – że niby firma X wyposażyła Cię, jako szybkiego superbiegacza, w sprzęt z aktualnej kolekcji, w odcieniu, powiedzmy, lila-róż. I pamiętajcie o zasadzie: nie masz być, masz wyglądać. No regrets.
Punkt trzeci: Odpowiednia mina
Sprzęt to podstawa, ale dostępna dla byle dzbana. Prawdziwą różnicę tworzy dopiero właściwa postawa. Profesjonalista się nie uśmiecha. Uśmiech to zbędne napięcie mięśni, które zżera rekordziście tlen. W biegu należy przyjąć minę poważną, wyrażającą skupienie na super-hiper treningu i odczuciach z głębi ciała. Dozwolona jest pogarda dla tłuszczy, byle nie nachalna. Wszak pozwalasz zwykłym jednostkom na to, aby spoglądały na twe lekkie kroki, targają tobą wątpliwości, czy się spoufalać czy nie zwracać kompletnie uwagi na przemijających obok przeciętniaków. Zacięta twarz powinna wyrażać te wątpliwości: że niby chciałbyś się uśmiechnąć, ale nie możesz, bo wiadomo, trening… Dobrym pomysłem są wielkie okulary przeciwsłoneczne, które ukryją przed światem twą szlachetną twarz, wysmaganą wiatrem, który przy twoich prędkościach biegowych bywa straszliwy…
Punkt czwarty: szlacheckie dodatki
Profesjonalny sprzęt i odpowiednio wredna mina to dobry początek, ale warto podkreślić swą wyjątkowość eleganckim detalem. Na przykładem tatuażem – ale nie byle jakim! Oglądając w telewizji transmisję z wydarzeń sportowych możesz zauważyć, że połowa reprezentantów kraju jest wydziarana jak makatka z aniołem. Szybki biegacz bez tatuażu jest… jakby nieco wolniejszy. Absolutnym hitem są husarskie skrzydła. Przed tysiącleciami odstraszały wrogów, obecnie pełnią rolę podobną – mają już na starcie złamać wolę oraz chęć do walki rywali. Ze skrzydłami biega się średnio, dlatego musi wystarczyć tatuaż. Odpowiednio groźny sprawia, że przeciwnicy stojący na starcie czują się mniejsi, pragną się skulić, odczuwają podświadomą tęsknotę za życiem płodowym i przegrywają jeszcze przed strzałem startera.
Niezłe są tatuaże-orły, oczywiście duże i groźne. Mały orzełek nie zrobi na nikim wrażenia, a jeśli chciałbyś wytatuować wróbla czy kolibra, pomyśl: jaki obraz siebie przekazuje twa podświadomość?
Jeden z biegaczy reprezentacji kraju, szybki jak błyskawica, wytatuował sobie modne i zgrabne hasło: „Śmierć Wrogom Ojczyzny”. Śmierć jest zawsze dobrym tematem literackim, ale zamiast takiej ostentacji, proponuję bardziej tajemnicze „Śmierć Wrogom”. Na końcu tatuujemy zagadkowy wielokropek, symbolizujący coś, w sumie to nie wiadomo co, ale jednak. Pacyfiści i buddyści mogą zostać przy haśle typu „Zła Karma Wraca”.
Punkt piąty: waga.
Wiele można powiedzieć o profesjonalistach, często złego, ale jedno trzeba im przyznać: są zwykle szczupli. Nie to, żebyśmy kogoś fetszejmingowali, ale trzęsący się tłuszczyk i nadmierna masa podprogowo przekazują otoczeniu, że jesteś co najwyżej mistrzem własnego pokoju. Na szczęście wszystko da się wyretuszować. Od czego są gorsety i odzież uciskowa? Lub w wersji dla biednych – luźne koszulki? Ściskamy, ukrywamy i wgniatamy, nieodłącznym atrybutem szybkiego biegacza jest wygląd lichy i wychudzony. Warto chociaż na kilka miesięcy odstawić jedzenie, aby ułatwić sobie sprawę. Ewentualnie żywić się tylko sałatą rzymską. W wersji na social media wystarczy dobry program graficzny.
Punkt szósty: brak zadyszki.
Nie wiadomo, jak oni to robią, ale szybcy biegacze przelatują obok wolnych jak pendolino, omiatając ich gazami wylotowymi niczym Toma Cruise’a w Top Gunie i jednocześnie oddychając wolno oraz miarowo. Nie da się wyglądać na szybkiego biegacza, dysząc jak w ataku hiperwentylacji. Dlatego warto wstrzymywać oddech, gdy mija się obiekt, na którym chcemy zrobić wrażenie. Pamiętajcie, na beztlenie też się da biec. Oddech łapiemy co jakiś czas, w dyskretnym miejscu. Przy okazji wyjdzie wtedy fajna jednostka treningowa, taki beztlenowy interwał, praktycznie bez potrzeby biegania.
Temat można drążyć jak szyby na Śląsku, ale pozostańmy na razie przy powyższych punktach. Szczupła, ściśnięta, wyprostowana sylwetka, brak oddechu, poważna, blada mina i tajemnicze spojrzenie zza przeciwsłonecznych okularów, do tego groźny tatuaż i sprzęt budzący zazdrość w NSA – powinno wystarczyć. Wychodzisz tak na ulicę, nie uśmiechasz się, rozciągniesz jedną nogę, drugą, a wszyscy wokół myślą: ten to musi być biegowym odrzutowcem…
*Uwaga: tekst ma charakter satyryczny, stosowanie powyższych rad grozi śmiercią, kalectwem lub przynajmniej kompletnym ośmieszeniem.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.